15.03.2023
50 lat temu ukazał się jeden z najważniejszych albumów w historii rocka - „The Dark Side Of The Moon”. Rozpisywanie się o historii jego powstania oraz muzyce, która go wypełniła nie ma większego sensu. To jeden z tych albumów, o których napisano już niemal wszystko. Postanowiłem podejść do tematu nieco inaczej. Może to być dobry punkt startu do rozważań na temat fenomenu zespołu.
Każdy może postrzegać to zagadnienie nieco inaczej, akcentując rozliczne kwestie. Odpowiedz na pewno nie jest prosta, gdyż na przestrzeni lat na fenomen Pink Floyd złożyło się wiele czynników. Waters i spółka nie byli wirtuozami, jednak w świecie rocka nie ma to specjalnego znaczenia. Takich wykonawców było przecież mnóstwo. The Beatles, The Rolling Stones, Black Sabbath... Ba, czasami nawet muzyczni analfabeci przechodzili do historii gatunku (np. niemal wszyscy członkowie The Sex Pistols). Co złożyło się zatem na fenomen zespołu oraz jakie były najważniejsze przyczyny jego oszałamiającego sukcesu? Pokusiłem się o sporządzenie „dekalogu”.
1. Oryginalność, silna tożsamość stylistyczna.
Od razu rozpoznawalne brzmienie, zarówno w okresie psychodelicznym (1965-1972), jak i art-rockowym (1972-1979).
2. Uniwersalizm przekazu muzycznego.
Na przestrzeni lat muzyka zmieniała się, jednak zawsze artyści potrafili dotrzeć do różnych grup słuchaczy. Muzyka była atrakcyjna dla zwolenników awangardy - „Ummagumma”, psychodelii - „The Piper At The Gates Of Dawn”, „A Saucerful Of Secrets”, rocka progresywnego - „The Dark Side Of The Moon”, „Wish You Were Here”, Animals”, pop rocka - ostatnie płyty z Davidem Gilmourem jako liderem.
3. Innowacyjność i wpływowość.
Wywarła wpływ na setki wykonawców i to nie tylko z kręgu „mainstreamowego” rocka progresywnego czy też psychodelii, ale także przedstawicieli rockowej awangardy, krautrocka, a nawet metalu. Poszerzanie granic estetycznych rocka. Czerpanie ze skarbnicy muzyki „poważnej” i awangardowej. Eksperymenty brzmieniowe. Dobrym przykładem może być gotowanie strun gitarowych we wrzącej wodzie.
4. Spektakularne koncerty.
Muzycy zawsze stawiali na atrakcyjny show sceniczny, który przyciągał tłumy. Był to istotny element budowania legendy zespołu. Na koncerty Pink Floyd niejednokrotnie chodzili ludzie, którzy nie byli ich fanami, bo, z takiego czy innego względu, warto było go obejrzeć. W tej dziedzinie muzycy niejednokrotnie byli prekursorami różnych rozwiązań: dźwięk kwadrofoniczny, pokazy slajdów w połowie lat 60., bogata oprawa wizualna.
5. Atrakcyjna formuła przekazu.
Podejmowanie uniwersalnych tematów, które były istotne dla wielu ludzi (problemy egzystencjalne, alienacja, motyw starzenia się, relacje międzyludzkie). Pomimo tego, że teksty Watersa, jak na standardy rocka, były dość wyrafinowane i czasami nie do końca zrozumiałe, to jednak ich ogólna wymowa była komunikatywna i nośna.
6. Zdolności konceptualne Rogera Watersa.
W szczególnie wyrazisty sposób objawiły się w czasie tworzenia dzieł koncepcyjnych. Rzecz jasna, najlepszą egzemplifikacją jest „The Dark Side Of The Moon”, jednak nie można zapominać również o „The Wall” i „Animals”.
7. Instrumentalny wkład Davida Gilmoura.
Nie jest to wzorcowy typ gitarowego wirtuoza, jednak technicznie trudno cokolwiek mu zarzucić. Co istotne, posiada własny, oryginalny, od razu rozpoznawalny styl. Na przestrzeni lat tabuny gitarzystów rockowych starało się kopiować jego specyficzne brzmienie oraz frazowanie.
8. Sprawne operowanie elementami muzyki konkretnej i efektami specjalnymi.
Zdaniem niemałego grona słuchaczy wiele tych elementów uatrakcyjniało płyty. Jako że niektóre były oryginalne, w rezultacie wzbogacały środki wyrazowe muzyki rockowej. Zazwyczaj dany efekt nierozerwalnie był związany z tematyką tekstów. Któż nie pamięta dźwięku monet w kasie sklepowej, czy też dzwoniących zegarów. Trudno byłoby wskazać rockowego wykonawcę, który potrafiłby w bardziej twórczy i atrakcyjny sposób wyzyskać tego typu rozwiązania.
9. Umiejętne balansowanie między kulturą wysoką a popularną.
Grupa wykorzystywała różne rozwiązania awangardowe, umiejętnie przekładając je na język rocka - znowu kłania się „The Dark Side Of The Moon”, choć koniecznie trzeba również wspomnieć o płytach nagranych w latach 1967-1969.
10. Wtopienie się w mainstream.
Większą popularność zdobyła dzięki temu, że stopniowo odeszła od radykalnych eksperymentów z lat 1967-1969. Gdyby nie to, obecnie byłaby legendą undergroundu, obok takich grup, jak Soft Machine, The Velvet Underground, The Mothers of Invention. Owszem, bardziej popularną, jednak trudno porównać to z sukcesem, który odniosła w latach 70. Nick Mason w jednym z wywiadów przyznał szczerze, że doskonale zdaje sobie sprawę, że pod względem muzycznym byli mniej zaawansowani niż Soft Machine. Podkreślił również, że ich muzyka nie była tak bezkompromisowa i hermetyczna. Gdyby Pink Floyd nie otworzył się na bardziej masowego słuchacza, dzisiaj jego sukces mierzylibyśmy zupełnie inną miarą. Warto jednak zauważyć, że muzycy bardzo umiejętnie potrafili połączyć w jedną koherentną całość nowatorstwo z komunikatywnością oraz wyrafinowanie z prostotą. Tym samym udało się znaleźć „złoty środek” w formule przekazu, która zapewniła im spektakularny sukces. Podkreślmy to z całą mocą - sukces zarówno komercyjny, jak i artystyczny.
Celna synteza - trudno się z nią nie zgodzić. Podkreśliłbym jeszcze rolę Wrighta - muzyka może nie tak charakterystycznego jak Gilmour - ale - przy wszystkich swoich ograniczeniach technicznych - bardzo wszechstronnego, wrażliwego "kolorysty", obdarzonego wyjątkowo dobrym "smakiem" artystycznym. Ta dwójka melodyków w PF zdecydowanie górowała nad sekcją rytmiczną, która - co tu dużo mówić - mogłaby być lepsza. Wiem, że istnieje rozpowszechniony pogląd, iż sekcja Waters-Mason pasowała do muzyki, że Mason nie dysponował co prawda techniką, ale za to miał wyobraźnię, no i że rytmika w muzyce Floydów nie pełniła pierwszoplanowej roli. Mimo to uważam, że tak jak melodycy grają na kanonicznych płytach Floydów absolutnie doskonale (w tym sensie, że niczego nie trzeba zmieniać na "lepsze" ), tak lepsza, bardziej elastyczna sekcja rytmiczna by nie zaszkodziła.
OdpowiedzUsuńZe względu na cechy charakterologiczne Wright nie miał siły przebicia. Dlatego jego wpływ na muzykę zespołu był ograniczony. Z pewnością jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Moim zdaniem, najbardziej wrightowskim albumem jest „Wish You Were Here”. Trudno sobie wyobrazić „Shine On You Crazy Diamond” i „Welcome To The Machine” bez jego klawiszy. Wcześniej również miewał wielkie chwile (np. „A Saucerful Of Secrets”, „Set The Controls For The Heart Of The Sun”). „Sysyphus” ze studyjnej „Ummagummy” do dzisiaj robi na mnie bardzo dobre wrażenie. Przed laty był to dla mnie bardzo ważny utwór. Był jednym z tych, który zainspirował mnie do „poważnych” dwudziestowiecznych eksploracji. Szkoda, że na „Animals” w tak małym stopniu zaznaczył swoją obecność. Płyta mocno na tym ucierpiała. W drugiej połowie lat 70. jego małżeństwo przeżywało kryzys, często wolał oddawać się innym pasjom. Do tego doszedł jeszcze konflikt z Watersem, który z czasem zupełnie go zmarginalizował. Jego wkład w „The Wall” był symboliczny. Na pewno był to jednak ważny muzyk w zespole.
OdpowiedzUsuńGilmour nie jest gitarowym wirtuozem? 🫠To kim jest?
OdpowiedzUsuń