Fela Kuti - Expensive Shit (1975)


 

 4.04.2023

 

Tym razem coś z zupełnie innej beczki - muzyka z Czarnego Lądu. Głównym bohaterem będzie nigeryjski multiinstrumentalista Fela Kuti. To jeden z tych muzyków afrykańskich, który cieszy się sporą estymą nie tylko w swoim kręgu kulturowym, ale także w świecie Zachodu. No i dobrze, bo z pewnością na to zasługuje.

Dlaczego z tak obszernej dyskografii Nigeryjczyka wybrałem właśnie „Expensive Shit”? Po pierwsze, jest jednym z najbardziej reprezentatywnych albumów twórcy afrobeatu. Po wtóre, jest z nim związana ciekawa otoczka polityczna. Jak wiadomo artysta był znanym działaczem społecznym, bojownikiem o prawa człowieka. W swoim kraju wielokrotnie popadał w konflikt z politycznym establishmentem. Nigeryjskie władze imały się różnych sposobów, aby „uwalić” muzyka, którego niepokorna działalność była im solą w oku. Pewnego razu policja najechała jego komunę, aby znaleźć narkotyki. Muzyk złapany na gorącym uczynku zjadł je na oczach funkcjonariuszy. W rezultacie trafił do aresztu, w którym natychmiast pobrano jego kał do analizy. Dzięki zręcznej intrydze udało się jednak podmienić fekalia i muzyk został oczyszczony z zarzutów. Tytuł albumu „Expensive Shit” nawiązuje właśnie do tych wydarzeń. Nigeryjski reżim nie odpuścił artyście. Jego komuna jeszcze w tym samym roku została najechana przez policję. Wiele osób zostało dotkliwie pobitych. Fela Kuti z powodu obrażeń musiał spędzić w szpitalu dziewięć dni.

Na płycie pojawia się 13-osobowy aparat wykonawczy. Lider tego projektu gra na saksofonie tenorowym, saksofonie altowym, fortepianie, ponadto udziela się wokalnie. Wspomagają go muzycy grający na gitarach, saksofonach, trąbkach, perkusji oraz instrumentach perkusyjnych. Materiał został nagrany w Arc Studio w Lagos, czyli ówczesnej stolicy Nigerii. W tym miejscu Fela Kuti nagrał wiele swoich płyt. Choćby takie klasyki afrobeatu, jak: „Gentleman” (1973), „Alagbon Close” (1974), „He Miss Road” (1975), „Everything Scatter” (1975), „Kalakuta Show” (1976). W tym samym miejscu Paul McCartney nagrywał jedną ze swoich najlepszych płyt - „Band On The Run” (1973).

„Expensive Shit” to bardzo krótki album. Trwa niespełna 25 minut. Dlatego na wznowieniach kompaktowych nierzadko znajdują się dwie płyty na jednym dysku. Purystów może to irytować, natomiast bardziej praktyczne osoby będą zadowolone, ponieważ za darmo otrzymują jeden album. Na interesujący nas album trafiły tylko dwie kompozycje. Nie ma w tym nic dziwnego, bo w przypadku twórczości nigeryjskiego artysty była to norma. W latach 70. znakomita większość jego kompozycji oparta była na jednym schemacie formalnym. Najpierw następował bardzo długi wstęp instrumentalny, który w partii środkowej przechodził w część „piosenkową”. W instrumentalnym finale powracały motywy znane z pierwszej części.

Schematyzm formalny sprawia, że tak na dobra sprawę nie ma sensu opisywać dokładnie utworów, które trafiły na „Expensive Shit”. Pierwszą stronę płyty winylowej wypełnił w całości utwór tytułowy. To jeden z klasyków afrobeatu. Pojawiają się w nim charakterystyczne partie fortepianu i dęciaków, które znamy z wielu płyt artysty. „Afrykanizmy” przeplatają się w nim z elementami muzyki afroamerykańskiej. Słychać, że Fela Kuti znał nie tylko nagrania prominentnych przedstawicieli jazzu elektrycznego, ale także soulu i funku. Jego muzyka jest twórczą syntezą wspomnianych elementów. Na drugiej stronie płyty analogowej znajdziemy 11-minutowy „Water No Get Enemy”, który pod wieloma względami łudząco przypomina utwór tytułowy. Szczególnie mogą podobać się w nim partie fortepianu. Obydwie kompozycje nie są zbyt zróżnicowane w warstwie agogicznej i dynamicznej. Rozbudowany aparat sprawia, że muzyka w momentach tutti ma sporą moc rażenia. Niby wszystko jest mocno przewidywalne, jednak „Expensive Shit” broni się jakością kompozycji, klimatem i precyzją wykonania.

Generalnie, wadą muzyki Nigeryjczyka było to, że na swój sposób była „jednokopytna”. Poszczególne płyty w zbyt dużym stopniu były do siebie podobne. Różnice stylistyczne były zazwyczaj niewielkie. „Expensive Shit” należy do tych, na których w nieco mniejszym stopniu pojawiają się wątki jazzowe. Do tej grupy należą również takie płyty, jak „He Miss Road” (1975), „Everything Scatter” (1975), „Up Side Down”(1976) i „No Agreement” (1977). Do wspomnianej „jednokopytności” można się jednak przyzwyczaić, tym bardziej, że pod względem muzycznym ma niemało do zaoferowania. W swoim gatunku „Expensive Shit” jest niekwestionowanym klasykiem.

 

 Ocena: 7,5/10

------------------------------------------------------------------------------------------------

Fela Kuti - Expensive Shit (1975)

1. Expensive Shit  13.07
2. Water No Get Enemy  11.02

Skład:
Fela Kuti – saksofon altowy i tenorowy, fortepian, śpiew
Ogene Kologbo – gitara
Leke Benson – gitara rytmiczna
Franco Aboddy – gitara basowa
Christopher Uwaifor – saksofon tenorowy
Lekan Animashaun – saksofon barytonowy
Tunde Williams – trąbka
Ukem Stephen – trąbka
Tony Allen – perkusja
Henry Kofi – kongi
Nicholas Addo – kongi
Issac Olaleye – marakasy
James Abayomi – klawesy

 

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz