27.02.2023
Zawsze żałowałem, że grupa rozpadła się w 1972 roku po nagraniu swojego opus magnum (to oczywiście moja subiektywna opinia). Być może została zmarnowana szansa na stworzenie czegoś na miarę „Pawn Hearts”. Bynajmniej, w żadnym wypadku nie chodzi o jego replikę. Biorąc pod uwagę materiał, jaki posiadał w zanadrzu Hammill, taka opcja nie wchodziła w rachubę.
WYIMAGINOWANY ALBUM NAGRANY MIĘDZY „PAWN HEARTS” (1971) A „GODBLUFF” (1975).
Na wstępie podstawowe informacje. W październiku 1971 roku ukazuje się „Pawn Hearts”, czyli de facto trzecia studyjna płyta zespołu. Wedle pierwotnego zamysłu, miał to być dwupłytowy album. Pierwsza płyta miała eksponować bardziej zespołowe oblicze, natomiast na drugiej miały pojawić się solowe projekty muzyków. Wytwórnia zawetowała pomysł i nakłoniła artystów, aby nagrali „normalny” album. Gdy po latach światło dzienne ujrzały materiały planowane do wydania na drugiej płycie, okazało się , że tym razem rację mieli włodarze Charisma Records. „Pawn Hearts” jest ukoronowaniem najbardziej progresywnego okresu w historii zespołu. W ojczyźnie muzyków płyta nie zyskała większego uznania słuchaczy. Nieoczekiwane triumfy święciła w Italii. Przez 12 tygodni utrzymywała się na 1. miejscu na liście najlepiej sprzedających się płyt. W tym czasie zespół bardzie intensywnie koncertuje. Rzecz jasna, często zagląda na Półwysep Apeniński. Muzycy mają tam status supergwiazdy, co wydaję się czymś nieprawdopodobnym. Niestety, zespół nadal boryka się z poważnymi problemami finansowymi. Narasta frustracja i zmęczenie.
W 1972 roku rysowała się szansa na nagranie czegoś znaczącego. Powodów, aby tak sądzić, jest przynajmniej kilka. Przede wszystkim, muzycy znajdowali się wówczas w apogeum swoich możliwości twórczych. Świadczy o tym materiał nagrany przez zespół w latach 1970-1976 oraz solowa działalność Hammilla. Spiritus movens Van der Graaf Generator w interesującym nas okresie nagrał trzy albumy, które z pewnością należą do jego szczytowych osiągnięć - „Chameleon In The Shadow Of The Night” (1973), „The Silent Corner And The Empty Stage” (1974), „In Camera” (1974). Warto także pamiętać o tym, że muzycy należeli do generacji, która właśnie w pierwszej połowie lat 70. nagrywała swoje najbardziej znaczące pozycje w dyskografii (np. Yes, King Crimson, Roxy Music).
Kolektywna twórczość muzyków w latach 1972-1974 pod szyldem Van der Graaf Generator mogła przynieść jeszcze lepsze efekty artystyczne niż wspomniane dzieła solowe Hammilla. Istotne jest także to, że ówczesny klimat muzyczny sprzyjał ambitnym eksploracjom, nawet bardzo eksperymentalnym. Było to więc znakomite podglebie do dalszych poszukiwań twórczych. Gdy w 1975 roku Van der Graaf Generator ponownie zaczął wydawać płyty, klimat na brytyjskiej scenie muzycznej był już nieco inny. Rock progresywny coraz wyraźniej przejawiał oznaki wyjałowienia, stopniowo postępowała komercjalizacja i konwencjonalizacja tego nurtu. W 1976 roku, gdy eksplodowała punk rockowa rewolta, rock progresywny stał się nagle passe. Wprawdzie zespół nie został objęty anatemą, to nie na nim używano sobie do woli - zarówno Hammill, jak i Van der Graaf Generator byli darzeni uznaniem przez Johnny'ego Rottena - jednak nowe czasy zmuszały do głębokiej reorientacji stylu. Zmiany nie były aktem konformizmu, wszak hammillowski „Nadir's Big Chance” (1975) w niemałym stopniu był prefiguracją nowofalowego stylu. W tym kontekście Hammill urasta wręcz do jednego z prekursorów nowego nurtu. O żadnym epigonizmie czy też koniunkturalizmie nie ma zatem mowy.
Grupa miała spore szczęście, że mogła nagrywać w wytwórni Tony Strattona-Smitha. Byli wręcz oczkiem w głowie szefa, który nie ukrywał, że byli jego ulubioną formacją. Muzycy mieli znakomite relacje z szefem firmy także na stopie towarzyskiej. Były one niejednokrotnie wzmacniane zakrapianymi imprezami w ulubionym pubie Strata. Od 1971 roku strategia marketingowa firmy wyraźnie skupiła się na promowaniu bandu Hammilla. Wcześniej tym przywilejem cieszył się Lindisfarne, który jednak po sukcesie pierwszych dwóch albumów zaczął stopniowo dołować. Po wydaniu „Pawn Hearts” muzycy mieliby więc komfortowe warunki do pracy. Nie byliby poddawani komercyjnej presji, nie musieliby obawiać się, że Stratton-Smith zerwie z nimi umowę. Warto podkreślić, że Charisma była dość specyficzną firmą. Coś na ten temat mogliby powiedzieć muzycy grający w Genesis, którzy w latach 1970-1971 nagrali dla tej wytwórni dwie płyty, które w Zjednoczonym Królestwie okazały się klapą finansową. Dopiero „Foxtrot” (1972) zaczął się nieźle sprzedawać. Niewiele wytwórni pozwoliłoby sobie na długie trzymanie zespołu, który systematycznie przynosi straty. Paradoksalnie, rozpad Van der Graaf Generator był zbawienny dla Genesis, gdyż od tej pory Stratton-Smith postawił na Gabriela et consortes.
* Druga część tekstu pojawi się na blogu za cztery dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz