Pink Floyd - Wish You Were Here (1975)


 

 7.02.2023

 

W SZPONACH SUBIEKTYWIZMU, CZYLI O GUSTACH SIĘ NIE DYSKUTUJE 2/2

Pierwszą część tekstu zakończyłem na wątku związanym z obiektywną analizą dzieła muzycznego. Jak wiadomo, są różne parametry, które mogą pozwolić nam podejść do tego tematu bardziej rzetelnie. W obrębie „poważnej” muzykologii istnieje już spora literatura przedmiotu. Warto choć pobieżnie zapoznać się z pracą naszego znanego muzykologa, Macieja Gołąba, który napisał książkę „Spór o granice poznania dzieła muzycznego”. Być może wtedy lepiej uświadomimy sobie, jaki kosmos problemów jest związany z tym zagadnieniem.

Jak to zatem jest z obiektywną oceną? Takie czynniki, jak poziom wykonawczy, oryginalność, aranżacja, rozwiązania w warstwie formalnej, rytmicznej, harmonicznej, wpływowość mogą być poddane w miarę rzetelnej analizie. Spór może dotyczyć stopnia, zakresu oryginalności. W tym przypadku trzeba rozmawiać o konkretach, a nie uciekać w ogólne rozważania. Wprawdzie oceny krytyków muzycznych mogą być różne, jednak nie oznacza to, że nie istnieją pewne obiektywne wskaźniki, na bazie których jesteśmy w stanie ocenić ogólną wartość artystyczną danego utworu. Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z fachowcami, którzy przynajmniej po części potrafią spojrzeć na dane zagadnienie z szerszej perspektywy, to nie wyobrażam sobie, aby nie zdołali uzgodnić wspólnego stanowiska na podstawowym poziomie. Oto kilka przykładów:

1. Mistrzostwo sztuki kontrapunktycznej w „Das Wohltemperierte Klavier”, Jana Sebastiana Bacha.

2. Oryginalność rozwiązań rytmicznych i instrumentacyjnych w „Turangalîla-Symphonie”, Oliviera Messiaena

3. Kunszt polifoniczny w „Vespro Della Beata Vergine”, Claudia Monteverdiego

Subiektywne opinie na temat tych utworów mogą być różne - na przykład „X” będzie śmiertelnie znudzony, natomiast „Y” zachwycony. Wiedza, doświadczenie i otwartość, mogą przyczynić się do odkrycia różnych „obiektywnych” wartości kompozycji. Utwór może nam się zupełnie nie podobać, jednak potrafimy dostrzec i docenić jego kunszt na różnych poziomach muzycznego przekazu.

Na co dzień muzykę oceniają praktycznie wszyscy. Może to być profesor muzykologii, ale także internetowy no name. Jeśli chodzi o drugi przykład, to zapewne niejednemu wydaje się, że w tej dziedzinie jest kumatym gościem. Dlaczego? Bo sam tak uważa. Opinie innych nie mają dla niego znaczenia. No chyba, że podzielają jego pogląd. Rzecz jasna, oceniać mogą wszyscy, tylko musimy mieć także świadomość tego, jaka jest wiedza i kompetencje osoby, która dokonuje oceny. Wyobraźmy sobie wyimaginowanego Heńka W., którego z łapanki posadzono w jury i kazano oceniać pianistów w czasie Konkursu Chopinowskiego. Nie chodzi o to, że znawcy mają monopol na prawdę. Im także zdarza się wygadywać różne niedorzeczności, mogą to być także zwykłe ludzkie ułomności i ograniczenia. W grę wchodzą czasami różne kwestie o charakterze personalnym itd. To bardzo szeroki temat. Odrębna kwestia to tzw. krytyka rockowa, która często prezentuje dość mizerny poziom merytoryczny. W świecie jazzu i szczególnie muzyki klasycznej jest pod tym względem znacznie lepiej.

Owszem, nierzadko krytycy piszący o muzyce klasycznej nie zgadzają się ze sobą, ale jednak w pewnych podstawowych kwestiach najczęściej dochodzi do consensusu. Czy znacie opinie poważnego krytyka ze świata muzyki klasycznej, który kwestionowałby geniusz Bacha, Chopina, Mozarta? Czy też inaczej – kto ze znaczących krytyków jazzowych kwestionuje fundamentalną rolę i znaczenie dla rozwoju jazzu takich artystów, jak: Miles Davis, John Coltrane, Charlie Parker, Ornette Coleman? Można się spierać o zakres, proporcje, ale podstawy są oczywiste. Zarówno w jazzie, jak i muzyce klasycznej od wielu lat istnieje określona hierarchia. Wiemy, kto był postacią o fundamentalnym znaczeniu, kto pełnił rolę drugorzędną. Nie jest dla nas tajemnicą, kto był prekursorem a kto epigonem. Ustalenie tego typu faktów nie zależy od gustu oceniającego. Podstawowe rzeczy można zweryfikować i usystematyzować. Pomocny jest również czas, który jest świetnym weryfikatorem wartości muzyki.

Moje dwa wpisy na temat subiektywnego/obiektywnego odbioru muzyki to tylko liźnięcie tematu. W grę wchodzi cała masa problemów i uwarunkowań. Jak to często bywa, najbardziej niebezpieczne wydają się skrajności. Dlatego uważam, że z jednej strony, istotne jest bardziej zobiektywizowane podejście do treści dzieła, które pozwoli nam uchwycić podstawowe zasady i normy estetyczne. Z drugiej, nie można zapominać o uniwersum naszych subiektywnych doznań. W skrajnych przypadkach pierwszy wariant sprowadziłby sztukę do teoretycznych rozważań, natomiast drugi do estetycznego nihilizmu.

 

Pink Floyd - Wish You Were Here (1975)

W pierwszej części tekstu muzyczną wizytówką była płyta „OK Computer” Radiohead. Jeśli wierzyć metodzie obliczeniowej Rate Your Music, jest to najbardziej ceniony album przez społeczność korzystającą z tego portalu. Trzecie miejsce na liście zajmuje „Wish You Were Here” Pink Floyd. Wybór nie jest przypadkowy, ponieważ właśnie taka konfiguracja tworzy ciekawy kontrapunkt. Nierzadko można spotkać się z opiniami, że Radiohead jest uwspółcześnioną wersją Pink Floyd. Rzecz jasna, nie chodzi o profil stylistyczny, ale rolę na rockowej scenie oraz szeroko pojętą „progresywność”. Radiohead przyszło działać chyba jednak w trudniejszych czasach. Muzyka rockowa w latach 90. i później nie miała już tej dynamiki rozwoju. Nie było zatem rzeczą łatwą stworzyć coś naprawdę oryginalnego, co wzbogaciłoby skarbnicę muzyki rockowej. Radiogłowi udowodnili, że nadal jest to możliwe, bo, nawiązując do mojego wcześniejszego tekstu o modernizmie, nie ma końca muzyki. Gdy w 1975 roku „Wish You Were” ukazał się na rynku muzycznym w ojczyźnie muzyków nierzadko był krytykowany przez recenzentów. Wyniki sprzedaży płyty wskazywały jednak, że spotkał się z przychylnością fanów rocka. Miejsce w „rymowskim” rankingu świadczy o tym, że płyta ładnie się zestarzała, bo trudno aby tak wysokie miejsce zapewniły jej tylko głosy muzycznych dinozaurów. Pink Floyd to jeden z tych zespołów, który potrafi łączyć pokolenia. Ciekawe czy w przyszłości podobnie będzie w przypadku Radiohead? Nader interesujący mógłby być dialog słuchaczy, którzy potrafiliby ukazać „obiektywne” wartości muzyki tych zasłużonych zespołów. Jaki był ich potencjał i czy został dobrze zużytkowany? Czy są jakieś styczne w ich drodze artystycznej? Co było mocną i słabą stroną muzyków? Pytania można mnożyć. Tak czy inaczej, wygląda na to, że dla wielu „OK Computer” i „Wish You Were Here” są wizytówkami muzyki rockowej.

 

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz