Ktzat Acheret - Ktzat Acheret (1974)

 


15.02.2023


Progrockowa scena izraelska nie jest może imponująca pod względem ilościowym, jednak znajdziemy na niej kilku interesujących wykonawców. Przede wszystkim wymieniłbym trzy podmioty wykonawcze: Zingale, Sheshet i Ktzat Acheret. Warto zapoznać się z ich twórczością. Szczególnie godna uwagi jest efemeryczna formacja Ktzat Acheret.

Izraelskie trio występowało w następującym składzie: Shlomo Gronich (instrumenty klawiszowe i perkusyjne, śpiew), Shem Tov Levy (flet, instrumenty klawiszowe i perkusyjne), Shlomo Ydov (gitary). Szkoda, że eponimiczny debiut jest jedyną pozycją w dyskografii zespołu. Tym bardziej, że był wielce obiecujący. Wprawdzie często jest wrzucany do pojemnej szuflady z napisem „rock progresywny”, to jednak jest dziełem mocno ociekającym eklektyzmem. Gronich, Levy i Ydow wyczarowali urzekający album skrzący się różnymi pomysłami. Różnorodność inspiracji bynajmniej nie powoduje stylistycznego chaosu, ponieważ wszystkie elementy muzycznej układanki zostały umiejętnie dobrane i wykorzystane. W rezultacie powstała dobrze przemyślana i spójna całość.

Wielu słuchaczy znajdzie na nim coś ciekawego. Miłośnikom nieco bardziej konwencjonalnego grania mogą przypaść do gustu zgrabne piosenki. Urzekające linie melodyczne mają szczególnie „Pink Skies” i „Little Prince”. Druga z wspomnianych to jedna z największych pereł w tym zestawie. To jeden z tych utworów, do którego wraca się z dużą przyjemnością. Otwierający album „Travelling” jest wprawdzie dość nierówny, jednak niektóre segmenty są doprawdy intrygujące. Zwolenników rocka progresywnego i jazz rocka zapewne najbardziej zainteresują „Shemi’s Place”i „Quinta”. Uwagę zwraca nienaganne wykonanie, biegłość w poruszaniu się po różnych stylistykach, wysmakowane stylizacje, bogactwo melodyczne. Z kolei w „204” mieszają się wpływy jazz-rocka i „poważnej” awangardy.

Mocno rozwichrzony stylistycznie jest „Guru”, swoją drogą jeden z najmocniejszych punktów w zestawie. Czegóż tam nie ma? Improwizowane fragmenty quasi-jazzowe, ocierające się nawet o free, ostre brzmienia gitary i organów Hammonda, klimaty latynoskie i arabskie. Wokale w języku hebrajskim siłą rzeczy sprawiają, że muzyka nabiera jeszcze innego kolorytu. Słowem - eklektyzm w stanie czystym. Nie mniej rozbiegany stylistycznie jest pastiszowy „Two Chinese”. To jest dopiero dziwadełko! Główny temat został poddany przeróżnym wariacyjnym przekształceniom. Co ciekawe, zmienia się nie tylko faktura, ale także stylistyka. Nierzadko drastycznie, budząc skojarzenia z szaleństwami Franka Zappy.

Jedyny album Ktzat Acheret nierzadko jest polecany progfanom, co bynajmniej nie dziwi, bo faktycznie znajdziemy na nim różne odniesienia do tej stylistyki. Pod niejednym względem nie jest to jednak standardowa pozycja w tym gatunku. Nie uświadczymy na niej długich, rozbudowanych kompozycji. Nie ma także patetycznych uniesień i ekwilibrystycznej wirtuozerii. Dominują krótkie utwory, czasami wręcz miniatury, zagrane ze swadą i wyczuciem, nie pozbawione humoru. Muzykom nie sposób odmówić inwencji melodycznej, aranżacje są urozmaicone i dobrze wyważone. Ciekawym wyróżnikiem są odwołania do muzyki z różnych stron świata, tworzonej przez żydowską diasporę.

Profil stylistyczny wydawnictwa świadczy o niemałym rozeznaniu w różnych konwencjach i stylach, co istotne, muzycy poruszają się po nich dość sprawnie i z wyczuciem. Dobrze radzą sobie zarówno w repertuarze bardziej popularnym („Pink Skies”), jak i nieco bardziej wyrafinowanym („Shemi’s Place”, „Quinta”). Zaintrygowany niniejszym wydawnictwem sięgnąłem po inne płyty muzyków nagrane w różnych konfiguracjach personalnych, jednak żadna z nich nie zbliżyła się poziomem do opisywanej.

 

Ocena: 8/10

--------------------------------------------------------------------------------------------

Ktzat Acheret - Ktzat Acheret (1974)

1. Travelling 3:13
2. Guru 4:35
3. The Little Prince 2:44
4. Shemi's Piece 4:08
5. Pink Skies 4:33
6. Spring 2:07
7. Two Chinese 3:47
8. Quinta 4:18
9. The Echo 3:15
10. 204 5:14
11. Sweet Song 3:31
12. Bissalad 1:42

Skład:
Shlomo Gronich - instrumenty klawiszowe i perkusyjne, śpiew
Shem Tov Levy - flet, instrumenty klawiszowe i perkusyjne
Shlomo Ydov - gitary



5 komentarzy:

  1. Fajnie, że przypomniałeś ten świetny album! Tytułem uzupełnienia - Shlomo Gronich to w Izraelu bardzo znana postać z obszernym dorobkiem w bardzo zróżnicowanym repertuarze (jazz, kompozycje orkiestrowe, muzyka klezmerska, filmowa, pop). W przypadku Ktzat Acheret sprawdza się teza, którą kiedyś postawiłem na FD, że jeśli w efemerycznych, mało znanych zespołach pojawiają się muzycy, którzy później zaistnieli (niekoniecznie w progrocku, ale np. w muzyce klasycznej, jazzie czy muzyce filmowej), to najczęściej płyta prezentuje wysoki poziom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałeś jeszcze coś ciekawego z tego kraju? Chodzi o lata 70.

    Małe uzupełnienie do sceny izraelskiej.

    Shlomo Gronicha słyszałem dwie płyty solowe - „Why Didn't You Tell Me?”(1971) i „Cotton Candy” (1982), ale nieszczególnie mi podeszły. Lepsze były albumy nagrany w duecie. Z Matti Caspim - „Behind The Sounds” (1973) i Shem-Tov Levym - "אלבום משפחתי" .(1983)

    Jeśli chodzi o innego muzyka z Ktzat Acheret, Slomo Ydowa, pamiętam tylko „The First Time” (1979). Bez rewelacji.

    Całkiem niezły jest eponimiczny album Fourteen Octaves z 1975 roku. Był jeszcze solidny Jericho, ale oni nagrywali w Anglii. Poza tym, jak dla mnie, jest to zespół jednego utworu - „Justin And Nova”.

    Z bardziej fjużyniastych rejonów pozytywne wrażenie zrobił na mnie Yoni Rechter i jego „Intentions” (1979). Dość ciekawy, aczkolwiek nierówny, był band The Platina. Jakiś czas temu pisałem o nim w „Lizardzie”. Można rzucić uchem na dwie płyty - „Freedom” (1974) i archiwalny „ The Girl With The Flaxen Hair” - nagrania bodajże z 1976 roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z płyt, które wymieniłeś, żadnej nie uważam za wybitną. Polecam Ci natomiast zespół Habrera Hattivit (wiele lat temu napisałem o nich nawet dłuższy esej do "Midrasza"). Zadebiutowali w 79 r. To jest etniczne fusion na debiucie zagrane tylko na akustycznych instrumentach (sitar, skrzypce, hiszpańska gitara, kontrabas), ale naprawdę progresywne, jeśli chodzi o strukturę kompozycji. I lider - Shlomo Bar - był marokańskim Żydem, natomiast skrzypek pochodził z diaspory żydowskiej w Indiach. Świetna muzyka - następne dwie płyty z lat 80 też są super.
    Mam też słabość do zespołu Kaveret (to była największa gwiazda izraelskiego rocka w latach 70), ale to chyba nie do końca granie w Twoim guście - wyrafinowany pop rock z silną tendencją w kierunku pastiszu).

    OdpowiedzUsuń
  4. "Był jeszcze solidny Jericho, ale oni nagrywali w Anglii. Poza tym, jak dla mnie, jest to zespół jednego utworu - „Justin And Nova”.
    Jericho to rasowy hardrock - bardzo rzetelnie zagrany, "Justin and Nova" to taki broadwayowski, musicalowy kawałek - jak później "Pirates" ELP (swoją drogą słuchałem parę miesięcy temu Works i "Piraci" to fantastyczny numer- zdecydowanie najlepszy na tej płycie). No, ale oni nagrywali faktycznie w Anglii.

    OdpowiedzUsuń
  5. „Z płyt, które wymieniłeś, żadnej nie uważam za wybitną”.

    Osobiście poszedłbym nawet dalej. Żadnej nie uważam za bardzo dobrą. Dwie , może trzy w porywach są dobre.


    „Polecam Ci natomiast zespół Habrera Hattivit (wiele lat temu napisałem o nich nawet dłuższy esej do "Midrasza")”.

    Z nazwą spotkałem się kilka razy, może nawet coś słyszałem, ale nic nie pamiętam. Trzeba będzie posłuchać. Dzięki!


    „...jak później "Pirates" ELP (swoją drogą słuchałem parę miesięcy temu Works i "Piraci" to fantastyczny numer- zdecydowanie najlepszy na tej płycie).

    Na „Works” ten utwór nie ma konkurencji. Gdyby trafił na najlepsze płyty tria z lat 1970-1973 nie zaniżałby poziomu. Na podium umieściłbym jeszcze „Lend Your Love To Me Tonight” Grega Lake’a i „Piano Concerto No. 1” Keitha Emersona (jednak!). Mniej więcej raz na pięć lat wracam do emersonowskiego koncertu i ciągle słucha mi się go całkiem przyjemnie. Zawsze towarzyszą mi jednak mieszane uczucia, bo mam wrażenie, że niektóre muzyczne klocki można było poukładać inaczej. To jednak temat na dłuższą dyskusję... Ograniczę się tylko do zasygnalizowania jednego wątku. Ciekawszy mógłby być koncert na syntezator i orkiestrę. Pod warunkiem, że Emerson wykazałby się kreatywnością w podejściu do tego instrumentu - tak jak nieraz bywało w latach 1970-1973.

    OdpowiedzUsuń