Radiohead - OK Computer (1997)


 

 14.01.2023

 

W SZPONACH SUBIEKTYWIZMU, CZYLI O GUSTACH SIĘ NIE DYSKUTUJE 1/2

 Często zauważam, że osoby słuchające różnych odmian „muzyki użytkowej” nie mają świadomości z czym tak naprawdę obcują. Wydaje im się, że jest to „świetna muza”, co zresztą znajduje swoje potwierdzenie w otoczeniu, bo przecież słucha tego większość. Może być to ważna przesłanka utwierdzająca ich w przekonaniu, że mają dobry gust.

Część co bardziej ogarniętych wie zapewne, jaka jest wartość tej muzyki, jednak niemałe grono opornych odrzuca impulsy dobiegające z otoczenia. W tym wypadku świetnie sprawdza się uciekanie w subiektywizm. „Każdy ma inny gust”, „O gustach się nie rozmawia”, „Każdy gust ma taką samą wartość” – tego typu formułki zamykają jakąkolwiek sensowną próbę rozmowy na temat wartości przekazu muzycznego. Nie każdy musi słuchać muzyki artystycznej, jednak większa wiedza i świadomość ludzi z czym tak naprawdę obcują na co dzień mogłyby co ambitniejszych skłonić do muzycznego rozwoju. Szkoda, że pod tym względem bardzo szkodliwą rolę odgrywają media. W latach 80. było jednak pod tym względem lepiej. Dzisiaj mamy wprawdzie Internet, który umożliwia poszukiwania na własną rękę, jednak jest to miecz obosieczny.

Nie jestem zwolennikiem relatywizacji, która polega na ignorowaniu pewnych elementarnych zasad estetycznych w imię własnego widzimisię. Ludzie chętnie podkreślają, że nie warto dyskutować o preferencjach estetycznych, bo o gustach się nie dyskutuje. Tylko problem polega na tym, że gust można mieć dobry lub kiepski, nie pisząc już o całym mnóstwie odcieni. Ludzi naprawdę znających się na muzyce (specjalistów, koneserów itp.) jest tak naprawdę bardzo mało. Zdecydowana większość traktuje muzykę przedmiotowo, jako przyjemną tapetę dźwiękową. Nie czarujmy się, większość populacji ma bardzo pospolity lub po prostu kiepski gust. Nie ma to nic wspólnego z obrażaniem tych osób. Takie są po prostu fakty. Nie chodzi tylko o muzykę. To, że w telewizji dominują takie a nie inne filmy, programy rozrywkowe powinno dawać do myślenia. Właśnie na takie rzeczy jest największe zapotrzebowanie. Dlatego w telewizji króluje banał, kicz i tandeta. W przypadku radia nie jest bynajmniej inaczej. Muzyka jest tylko fragmentem większej całości tego zjawiska.  

Dlatego jeśli rozmawiamy o różnych zjawiskach muzycznych wolę, aby dana osoba nie odwoływała się tylko do świata swoich wyobrażeń, ale potrafiła także przedstawić sensowne argumenty, oparte na bardziej zobiektywizowanych przesłankach. Wartość danej kompozycji można przecież wykazać na różnych przykładach (poziom wykonawczy, oryginalność, aranż, ciekawe rozwiązania w warstwie formalnej, rytmicznej, harmonicznej, kolorystycznej). Okopywanie się w swoim ciasnym świecie muzycznych doznań zamyka możliwość rozmowy na wiele ciekawych tematów.

 

 Radiohead - OK Computer (1997)

Dzięki rymowskim mocom obliczeniowym wiemy, że jest to najbardziej ceniony album na tym portalu. Oceniło go ponad 85 tysięcy słuchaczy. Czy jest zatem najlepszą wizytówką szeroko pojętej muzyki rozrywkowej? Najlepiej niech każdy sam spróbuje sobie odpowiedzieć na to pytanie. Może warto byłoby sporządzić nieco bardziej pogłębiony obraz tej płyty? Zapewne każdy z Was potrafiłby wskazać różne elementy, które zadecydowały o tym, że zdołaliście lub nie zaprzyjaźnić się z tym albumem. Mnie zainteresowałaby bardziej zobiektywizowana wiwisekcja estetyczna, która wykazałaby mocniejsze i słabsze strony „OK Computer”. Ciekawe byłoby również porównanie jej na różnych poziomach muzycznego przekazu z innymi klasykami, które lepiej lub gorzej wypadły w rankingu Rate Your Music.

 

15.01.2023

Jako że jeden z czytelników odebrał tekst „W szponach subiektywizmu, czyli o gustach się nie dyskutuje” jako integralną część związaną z Radiohead, wyjaśniam, że jest inaczej. Radiohead jest tylko wizytówką muzyczną. Podobnie będzie w kolejnej części tekstu. Dodaję na wszelki wypadek, aby wszystko było jasne.

 

 

 

27 komentarzy:

  1. O, "i to się nadaje do prasy" - jak mawiał klasyk. Fajnie, że poruszyłeś taki temat, ale gdzie Twoja recenzja??? Bo wpis zabrzmiał jak zaproszenie do dyskusji, ale bez recenzji. Ja osobiście uważam, że "OK Computer" to płyta potwornie "przehajpowana" i nie jestem w stanie pojąć jej fenomenu. Nie jestem w stanie zrobić jej szczegółowej wiwisekcji, bo ostatni raz słuchałem jej może w 2010 r. Miałem wówczas CD - muzycznie nie jest najgorzej (choć bez rewelacji), natomiast zupełnie nie do zaakceptowania jest dla mnie wokal Yorke'a - po pierwsze nieznośnie manieryczny, po drugie fatalny technicznie, po trzecie okropnie drażniący pod względem barwy. Nie mam nic przeciwko manierycznym wokalistom, pod warunkiem, że dysponują super możliwościami (a to się zdarza często - vide Niemen). Wokal może być słaby technicznie, ale musi być to zrekompensowane jakimś ciekawym timbre'm. W przypadku Yorke'a trudno znaleźć jakąkolwiek pozytywną cechę. Dlatego wokal psuje mi nawet niezłe kawałki Radiohead. Jedynym utworem, jakiego słuchałem z przyjemnością (zanim się jej pozbyłem) był "Paranoid Android".

    OdpowiedzUsuń
  2. Już chyba nie muszę się produkować, bo w zasadzie mógłbym się podpisać pod wszystkim, co napisałeś na temat Radiohead. „OK Computer” dodałem z dwóch względów. Po pierwsze, nie chciałem, aby był to tekst pozbawiony muzycznej wizytówki. Po wtóre, na RYMie właśnie ten album znajduje się na szczycie zestawienia najwyżej ocenionych płyt. Tak im to wyszło, biorąc pod uwagę oceny oraz ich ilość, co również nie jest bez znaczenia. Zasadnym wydaje się więc pytanie - czy obiektywnie na to zasługuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Wami Panowie w całej rozciągłości. Jeżeli muzycznie zdarzają się tu ciekawe momenty, to ten głos niszczy wszystko. Jakby gościa z krzyża ściągali. Koszmar. Moje małżowiny uszne nie są w stanie znieść tego typu śpiewania przez dłuższą chwilę. Właściwie to nie przepadam w ogóle za tą kapelą. I również uważam, że jest ona przereklamowana.

      Usuń
  3. Nie rozumiem jak muzyka może mieć jakiekolwiek obiektywne cechy, skoro sam dźwięk nie istnieje obiektywnie. Ja chyba zostanę przy moim tandetnym subiektywizmie w ocenie muzyki

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chodzi o analizę fizyczną, tylko artystyczną. Temat jest bardzo szeroki i dość skomplikowany. Literatura przedmiotu stale rośnie. Godny uwagi jest dorobek krytyki z obszaru muzyki klasycznej. Na gruncie rocka wygląda to cieniutko, bo krytyka rockowa jest, jaka jest. Dlatego ludzie, którzy siedzą tylko w takich klimatach, często nie mają punktu odniesienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy14/1/23 18:08

    O czym jest ten tekst? Na pewno nie o albumie Radiohead. Nie podjąłeś w nim żadnej próby porównania tego albumu do - jak to napisałeś - różnych poziomów artystycznego przekazu. Wydźwięk tekstu jest jednak taki, jakbyś z góry założył, że ten album docenią tylko Ci nieświadomi i posiłkujący się banałem. Zaprawdę wygodne to z Twojej strony.

    Cały twój wpis jest niejako dygresją, ale jako Twój czytelnik postaram się do niej odnieść. Tak, zgodzę się z tym, że o gustach powinno się dyskutować. Chociażby po to, aby starać się zrozumieć to jaką rolę w życiu dla naszego rozmówcy pełni muzyka. Z dużym prawdopodobieństwem ktoś, kto decyduje się na założenie profilu na RYM (jak i również zawodowo zajmuje się pisaniem o muzyce na różnych branżowych portalach - Pitchfork chociażby) to tym staje się ponadprzeciętnym konsumentem muzyki. Nie sądzę żeby osoby ceniące ten album uważały go faktycznie za najlepszy w historii. To tylko wypadkowa gustów.

    Nie zgadzam się natomiast z tym zdaniem o zobiektywizowanych przesłankach. Które rozwiązanie zastosowane w kompozycji jest obiektywnie ciekawe? Przecież to absurdalne same w sobie.

    Zamiast dawać do zrozumienia jak bardzo się nie zgadzasz z pozytywnymi opiniami na temat tego albumu polecałbym go posłuchać bez uprzedzeń.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Anonimowy

    „O czym jest ten tekst? Na pewno nie o albumie Radiohead”.

    Pełna zgoda. Radiohead jest tylko wizytówką muzyczną. Dlaczego? Wyjaśniłem to w swoim pierwszym wpisie w komentarzach. Dla przypomnienia - na RYMie właśnie ten album znajduje się na szczycie zestawienia najwyżej ocenionych płyt. Uznałem, że do poruszonego w tekście tematu jest to najlepszy wybór. Tak naprawdę skupiłem się na kwestii subiektywnego odbioru muzyki oraz ewentualnych możliwościach bardziej zobiektywizowanej oceny. Za kilkanaście dni wrzucę drugą część. Tym razem również wizytówką będzie coś ze ścisłego topu na RYMie.


    „Wydźwięk tekstu jest jednak taki, jakbyś z góry założył, że ten album docenią tylko Ci nieświadomi i posiłkujący się banałem. Zamiast dawać do zrozumienia jak bardzo się nie zgadzasz z pozytywnymi opiniami na temat tego albumu polecałbym go posłuchać bez uprzedzeń”.

    Nieporozumienie. Przeczytaj sobie na spokojnie jeszcze raz segment, w którym pojawił się Radiohead. Nie ma tam najmniejszej krytyki, żadnego wartościowania tej płyty. Był to z mojej strony świadomy wybór. Chodziło o to, aby nie narzucać ani pozytywnej, ani negatywnej narracji. To czytelnicy mieli odpowiedzieć sobie na pytanie, jak subiektywnie postrzegają ten album, ewentualnie pokusić się o spojrzenie z szerszej perspektywy. Dopiero odpowiadając na komentarz okechukwu zgodziłem się z jego opinią, że Thom Yorke nie jest tytanem sztuki wokalnej. Takie opinie formułują nierzadko nawet fani Radiogłowych. Przyznałem również, że nie rozumiem fenomenu akurat tej płyty. Choćby dlatego, że „Kid A” i „Amnesiac” są bardziej dojrzałe i oryginalne. Oczywiście, jest to tylko moja opinia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy15/1/23 14:42

      Jako czytelnik Twojego tekstu właśnie odebrałem ten tekst jako pewnego rodzaju wartościowanie tej płyty. Wydaje mi się, że nie bez powodu wybrałeś tę płytę, a nie będący wysoko w RYMowym topie King Crimson czy Pink Floyd. Ba, domyślam się nawet jaki album znajdzie się w drugiej części tekstu. Uważam takie postępowanie za tendencyjne i tez sam w żaden sposób tej płyty nie bronię.

      Usuń
  7. @Anonimowy

    „Nie zgadzam się natomiast z tym zdaniem o zobiektywizowanych przesłankach. Które rozwiązanie zastosowane w kompozycji jest obiektywnie ciekawe? Przecież to absurdalne same w sobie”.

    Problem w tym, że zmieniłeś sens mojej wypowiedzi. Najlepiej przypomnę w całości to zdanie:

    „Wartość" danej kompozycji można przecież wykazać na różnych przykładach (poziom wykonawczy, oryginalność, aranż, ciekawe rozwiązania w warstwie formalnej, rytmicznej, harmonicznej, kolorystycznej).

    Nie chodzi o „obiektywną ciekawość”, ale obiektywną wartość. „Ciekawość” jest czymś subiektywnym – dla jednego X może być frapujący, dla innego śmiertelnie nudny. Nic na to nie poradzimy. „Wartościowe” elementy w kompozycji można określić. Krytyka muzyczna w obrębie muzyki klasycznej na przestrzeni setek lat wypracowała różne sposoby oceny dzieła muzycznego. Nie chodzi tu rzecz jasna, tak jak w sporcie, o przeliczanie na metry i sekundy. Sztuka jest czymś niewymiernym. Dzięki temu wiemy ogólnie jaka jest gradacja zjawisk artystycznych. Najwybitniejsi kompozytorzy klasycyzmu to Beethoven, Haydn i Mozart. Znasz książki z historii muzyki, w których pojawiałyby się inne postacie? Podobnie jest w przypadku najwybitniejszych, najbardziej wpływowych kompozycji.

    Czy zaprzeczysz, że „Święto wiosny” było oryginalną kompozycją? Skąd wiemy, że w niejednym względzie miało rewolucyjny charakter? Takich pytań można zadać setki. Odpowiedzi na nie nie mają nic wspólnego z widzimisię Krzyśka czy Pawła. „Uczeni w piśmie”, dzięki swojej wiedzy, są w stanie określić pewne obiektywne fakty. Wspomnianą przeze mnie „obiektywną wartością” jest na przykład to, że dany kompozytor generuje nowe idee muzyczne, przyczynia się do rozwoju nowego języka muzycznego. Nie chodzi o to, aby dzielić włos na czworo. Krytycy niejednokrotnie wiedli między sobą spory. Znamy wiele takich spektakularnych polemik estetycznych. Nikt z nich nie powie jednak, że Bach lub Chopin byli dennymi kompozytorami. Nie wszystko można obiektywnie ocenić, to rzecz oczywista, jednak gdyby ktoś stwierdził, że obiektywne kryteria nie istnieją, byłoby to oczywistym fałszem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy15/1/23 14:46

    Odniosę się do trzeciego akapitu. Czy święto wiosny było w chwili wydania oryginalną kompozycją? Tak. Czy oznacza to od razu, że jest dobra? Oczywiście, że nie. To ja jako słuchacz dopiero to oceniam. Innowacyjność i historyczna wartość muzyki nie powoduje, że od razu jest to muzyka dobra.

    Z tego właśnie powodu niekonieczne tylko te albumy, które są wpływowe mogą być dobre.

    OdpowiedzUsuń
  9. Obiektywne kryteria oceny muzyki oczywiście istnieją i są niezwykle istotne podczas dokonywania oceny. Na dodatek te czysto techniczne walory wpływają również na wartość estetyczną ( o czym np. pisze wybitny muzykolog Carl Dahlhaus). Natomiast odnośnie podanego przez Mahavishnuu przykładu, to trudno stosować WSZYSTKIE te kryteria w stosunku do muzyki popularnej - w tym rockowej. Ja sam tak często czynię, bagatelizując aspekt socjologiczny, który ma jednak w rocku nieporównanie większe znaczenie niż w muzyce klasycznej. To wszystko utrudnia obiektywną ocenę rockowych płyt, co nie znaczy, że takowa nie jest możliwa.

    OdpowiedzUsuń
  10. "Najwybitniejsi kompozytorzy klasycyzmu to Beethoven, Haydn i Mozart. Znasz książki z historii muzyki, w których pojawiałyby się inne postacie"?
    To argument o tyle nietrafiony (w tym sensie, iż obosieczny), iż trudno sobie wyobrazić też książkę o historii rocka bez Radiohead. Natomiast faktem jest dramatyczny brak fachowej krytyki muzycznej zajmującej się muzyką rockową. Ot, dla przykładu Radiohead jest zazwyczaj oceniany bardzo pozytywnie, a np. Dream Theater niemiłosiernie "hejtowany" i glanowany przez dużą część krytyków i słuchaczy (choć ma też oczywiście zaprzysięgłych fanów).

    OdpowiedzUsuń
  11. "Odniosę się do trzeciego akapitu. Czy święto wiosny było w chwili wydania oryginalną kompozycją? Tak. Czy oznacza to od razu, że jest dobra? Oczywiście, że nie. To ja jako słuchacz dopiero to oceniam. Innowacyjność i historyczna wartość muzyki nie powoduje, że od razu jest to muzyka dobra."

    To jest skrajnie subiektywistyczne podejście, do którego słuchacz ma oczywiście prawo, ale już krytyk piszący o muzyce nie za bardzo. Obiektywnie "Święto wiosny" jest kompozycją dobrą i wybitną i można wymienić mnóstwo cech na poparcie tej tezy. Nie musi natomiast mi się podobać. Ja odróżniam płyty, które obiektywnie oceniam jako dobre (czy nawet wybitne) doceniając ich walory (oryginalność, innowacyjność, wpływowość, poziom techniczny), które do mnie w ogóle nie przemawiają, a takie, które oceniam po prostu jako słabe i przeciętne. W tym pierwszym przypadku stosuję zwykle formułę: "szanuję, ale nie lubię". W muzyce klasycznej takim dziełem jest np. "Pasja wg św Łukasza" Pendereckiego. W jazzie np. "Ascension" Coltrane'a. W rocku: większość płyt Can (oprócz Tago Mago) i płyty Talking Heads. Zdarza się też (często!), sytuacja odwrotna - jestem świadom, że muzyka jest niespecjalnie oryginalna czy nawet kiczowata, ale co zrobić, kiedy mam do niej ogromną słabość (tak jest np. z niektórymi płytami z kręgu klasycznego metalu - np. Maiden czy grupami z kręgu proga z lat 70 - np. francuską Mona Lisą).

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobrym przykładem na ilustrację tego, o czym mówimy, jest np. grupa Steely Dan. Zespół obiektywnie absolutnie MISTRZOWSKI, jeśli chodzi o muzykę rozrywkoą . Poziom aranżacji, partii solowych, harmonii, rytmiki fantastyczny plus zachowują przebojowość i odnieśli wielki sukces komercyjny (co w świecie popu jest obiektywnym walorem). Mimo to ich najbardziej znana płyta - Aja mnie nie kręci. A o wiele mniej cenione Gaucho już tak! Nie wiem, jaki jest stosunek autora bloga do tego bandu? Nie jest to na pewno Twój typ muzyki, ale czy OBIEKTYWNIE doceniasz walory Steely?

    OdpowiedzUsuń
  13. W rankingach zawsze zwycięży to, co przeciętne, a nie najbardziej oryginalne. Na tle produkcji lat 90-tych ta płyta Radiohead wypada jednak całkiem nieźle, jest jeszcze zakorzeniona w koncepcji rocka stadionowego, ale już tu w takich utworach jak "Paranoid Android" czy "Karma Police" w pełni obecne są te elementy, które będą podstawą ich późniejszego bardziej eksperymentalnego stylu (nieoczywiste harmonicznie utwory złożone z części z różnymi implikacjami tonalnymi, elementy minimalizmu). Popularność tego albumu ma też związek z nostalgią za dawnym "albumowym" rockiem.

    Nie brak też prób obiektywnego spojrzenia na tę płytę, choćby książka Dai Griffithsa.

    OdpowiedzUsuń
  14. @ Anonimowy

    „Jako czytelnik Twojego tekstu właśnie odebrałem ten tekst jako pewnego rodzaju wartościowanie tej płyty. Wydaje mi się, że nie bez powodu wybrałeś tę płytę, a nie będący wysoko w RYMowym topie King Crimson czy Pink Floyd. Ba, domyślam się nawet jaki album znajdzie się w drugiej części tekstu. Uważam takie postępowanie za tendencyjne i tez sam w żaden sposób tej płyty nie bronię”.

    Jeżeli tak odebrałeś ten tekst, to znaczy, że w zbyt mało wyrazisty sposób oddzieliłem właściwy tekst od muzycznej wizytówki, czyli Radiohead. Dokonałem aktualizacji tego tekstu, dodając na dole wyjaśnienie. Teraz nie powinno być wątpliwości. Wybór w najmniejszym stopniu nie był tendencyjny. Dla mnie oczywistą rzeczą było wybranie płyty z samego szczytu.


    „ Czy święto wiosny było w chwili wydania oryginalną kompozycją? Tak. Czy oznacza to od razu, że jest dobra? Oczywiście, że nie. To ja jako słuchacz dopiero to oceniam”.

    „Dobra” to nieprecyzyjne słowo. Jak powiedział kiedyś Frank Zappa „To, co dla jednego jest wdechowe, dla innych jest zwykłym gównem”. Znowu wkraczamy więc na grunt osobniczych preferencji. Dany utwór może się nam nie spodobać, ale dojrzały słuchacz, który nie ma skłonności do egocentryzmu, wychwyci i doceni obiektywne walory utworu.


    „Innowacyjność i historyczna wartość muzyki nie powoduje, że od razu jest to muzyka dobra”.

    Z tym bym się zgodził. Innowatorskie dzieło ex definitione nie musi prezentować wysokiego poziomu artystycznego. Zapewne każdy z nas mógłby podać szereg przykładów dzieł, które są prekursorskie, wpływowe, a jednak nie robią na nas żadnego wrażenia. Mało tego, są także takie, które po latach nie ruszają już prawie nikogo. Znamy niemało kreatywnych kompozytorów, którzy generowali nowe idee muzyczne, jednak ich utwory nie są Himalajami artyzmu. Ograniczając się tylko do XX wieku - Jefim Gołyszew, Luigi Russolo, Alois Hába, Josef Matthias Hauer.

    Należy pamiętać o tym, że rzetelna analiza utworu nie ogranicza się do jednego aspektu. Innowacyjność jest tylko jednym z elementów. To skomplikowany i wielopłaszczyznowy proces. W grę wchodzą różne czynniki. Akurat w przypadku „Święta wiosny” innowacyjność idzie w parze z wysokim poziomem artystycznym dzieła.

    OdpowiedzUsuń

  15. @okechukwu

    „Ja odróżniam płyty, które obiektywnie oceniam jako dobre (czy nawet wybitne) doceniając ich walory (oryginalność, innowacyjność, wpływowość, poziom techniczny), które do mnie w ogóle nie przemawiają, a takie, które oceniam po prostu jako słabe i przeciętne. W tym pierwszym przypadku stosuję zwykle formułę: "szanuję, ale nie lubię".

    Jestem zwolennikiem właśnie takiego podejścia do tematu. Często brakuje mi tego w obrębie rockowej krytyki. Dominuje w niej niestety subiektywizm, czasami wręcz egocentryzm. Nie pomaga również częsty brak backgroundu muzykologicznego. Nie byłoby to jeszcze problemem, gdyby dotyczyło drugorzędnych dziennikarzy muzycznych. Nieraz zdarzało mi się czytać wręcz z zażenowaniem recenzje osób, które uchodzą za elitę. Aby nie być gołosłownym, dobrym przykładem mogą być Lester Bangs i Robert Christgau. Apodyktyczny ton, jednostronność sądów, do tego jeszcze tendencja do ataków personalnych, czasami po prostu chamskich.


    „Dobrym przykładem na ilustrację tego, o czym mówimy, jest np. grupa Steely Dan. Zespół obiektywnie absolutnie MISTRZOWSKI, jeśli chodzi o muzykę rozrywkową . Poziom aranżacji, partii solowych, harmonii, rytmiki fantastyczny plus zachowują przebojowość i odnieśli wielki sukces komercyjny (co w świecie popu jest obiektywnym walorem). Mimo to ich najbardziej znana płyta - Aja mnie nie kręci. A o wiele mniej cenione Gaucho już tak! Nie wiem, jaki jest stosunek autora bloga do tego bandu? Nie jest to na pewno Twój typ muzyki, ale czy OBIEKTYWNIE doceniasz walory Steely?

    Nie da się ukryć, że estetyka tej muzyki jest mi zupełnie obca. Zgadzam się jednak z tym, że w niejednym względzie prezentuje wysoki poziom, jak na standardy muzyki rozrywkowej. Do tych elementów, które wymieniłeś, dodałbym jeszcze bardzo staranną produkcję. To zawsze przykuwało moją uwagę, gdy słuchałem ich płyt.

    OdpowiedzUsuń
  16. „Dobra” to nieprecyzyjne słowo"
    A ja nie widzę nic zdrożnego w określeniu muzyki mianem obiektywnie "dobrej". Kategoria dobra (podobnie jak piękna) od wieków funkcjonuje w estetyce.
    "Często brakuje mi tego w obrębie rockowej krytyki. Dominuje w niej niestety subiektywizm, czasami wręcz egocentryzm. Nie pomaga również częsty brak backgroundu muzykologicznego".

    To fakt. Gwoli sprawiedliwości, wyjątkowo głupie wypowiedzi o muzyce rockowej zdarzają się też wśród muzykologów zajmujących się tzw. muzyką poważną. Dotyczy to zwłaszcza krytyków starszej daty (vide Bogusław Schaeffer i jego pamiętny opis hardrocka z "Dziejów" muzyki", który rzekomo ma polegać "na tępych uderzeniach perkusyjnych). Tutaj pokutuje z kolei brak chęci do zapoznania się z tematem i powtarzanie stereotypów.

    OdpowiedzUsuń
  17. „Dobra” to nieprecyzyjne słowo"
    ”A ja nie widzę nic zdrożnego w określeniu muzyki mianem obiektywnie "dobrej". Kategoria dobra (podobnie jak piękna) od wieków funkcjonuje w estetyce”.

    Tylko zauważ, że Ty odwołujesz się do muzyki „obiektywnie dobrej”. To zmienia postać rzeczy. Anonimowy pisał tylko o subiektywnej ocenie. Sam zresztą odniosłeś się wcześniej właśnie do tej jego wypowiedzi i określiłeś ją „skrajnie subiektywną”. Pies jest pogrzebany właśnie tu - czy słuchacz w swojej ocenie ogranicza się tylko do świata własnych wyobrażeń, czy też potrafi spojrzeć na problem z szerszej perspektywy i docenić „obiektywne dobro” muzyki. Nawet jeśli subiektywnie, delikatnie rzecz ujmując, nie wzbudza jego zachwytu.

    OdpowiedzUsuń
  18. Tak na marginesie warto dodać, że na 3 i 4 miejscu najlepiej ocenianych płyt na RYM są klasyczne płyty progrockowe (Wish You Were Here i In The Court of the Crimson King). Zaraz za Radiohead i hip-hopowym Lamarem. Trochę to przeczy głoszonej przez wielu tezie, że prog był w historii rocka gatunkiem marginalnym.

    OdpowiedzUsuń
  19. Generalnie drugie miejsce dla hip hopowego "Pimp to a Butterfly" Kendricka Lamara jak najbardziej jestem w stanie zrozumieć. I to mimo tego, że hip hopu nie cierpię wręcz organicznie. Natomiast akurat tę płytę przesłuchałem (pod wpływem rekomendacji Backside'a z FD) i doceniam jej klasę (nigdy nie słyszałem tak ciekawego grania w hip-hopie). A zważywszy na popularność gatunku ta pozycja w ogóle nie dziwi. Natomiast zdziwienie odnośnie popularności OK Computer bierze się stąd, że lepszych (i to o klasę/dwie) płyt w tym gatunku (czyli rocku) jest od groma.

    OdpowiedzUsuń
  20. „Trochę to przeczy głoszonej przez wielu tezie, że prog był w historii rocka gatunkiem marginalnym”.

    Kłania się choćby znany krytyk amerykański Dave Marsh, który napisał: :
    To, co prawdziwie marginalne, to rock progresywny, który stworzył wiele albumów i niewiele, jeżeli w ogóle, przebojowych singli”.
    Osobliwy argument, swoją drogą, dość symptomatyczny dla populistycznego nurtu krytyki.


    „Generalnie drugie miejsce dla hip hopowego "Pimp to a Butterfly" Kendricka Lamara jak najbardziej jestem w stanie zrozumieć. Natomiast zdziwienie odnośnie popularności OK Computer bierze się stąd, że lepszych (i to o klasę/dwie) płyt w tym gatunku (czyli rocku) jest od groma”.

    Z zasady wystrzegam się komentowania tego typu zestawień. Wychodzę z założenia, że tak naprawdę nie ma sensu nikomu udowadniać, że X powinien być wyżej a Y niżej. Taka jest wypadkowa gustów ludzi, którzy byli brani pod uwagę. Tylko tyle i aż tyle. Tylko raz zrobiłem wyjątek i odniosłem się do topu „Porcysa” na najlepszy polski album.

    OdpowiedzUsuń
  21. Udowadniać nie ma sensu, natomiast komentowanie takich list jest wg mnie zupełnie naturalne. Siłą rzeczy porównujemy wówczas swoje preferencje z listą.

    OdpowiedzUsuń
  22. Wyważony i merytoryczny komentarz zawsze jest w cenie. Czasami irytują mnie komentarze w rodzaju „Magma zdecydowanie za wysoko, Stevie Wonder za nisko, dlaczego nie ma na liście Ala Stewarta i Maneige?”. W takim przypadku marudzie należałoby odpisać - popatrz na swoją listę, wtedy na pewno wszystko będzie na właściwym miejscu. Czasami wyniki jakiegoś rankingu faktycznie mogą być punktem wyjścia do ciekawej, pogłębionej dyskusji. Tylko wtedy nie można odwoływać się li tylko do własnych subiektywnych odczuć. Jeśli wejdziemy w temat „szerzej” i „głębiej”, a nasz rozmówca będzie otwarty na argumenty, obydwie strony mogą coś z tego wynieść. Sposób, w jaki podchodzi do muzyki lub odbiera ją inna osoba, może być dla nas instruktywny. Być może pozwoli nam to odkryć coś, na co wcześniej nie zwróciliśmy uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  23. Anonimowy24/1/23 20:04

    Rozumiem punkt widzenia niektórych z Was tu, ale jedynie w pewnym stopniu i wciąż jakoś nie do końca on do mnie przemawia. Przykładowo jak mówimy o oryginalności czy wpływowości, główna wątpliwość jaka się tu pojawia to czy na pewno aby zasadne jest uznanie tego za wartość estetyczną. Prędzej rozpatrywałbym to jako wartość w kontekście historii muzyki lub danego stylu, ale nie w sferze estetyki, a po prostu tej wpływowości, odegraniu w tym istotnej roli. Ale czy myśląc jedynie w kategoriach konkretnego dzieła i skupiając się na jego cechach jesteśmy w stanie OBIEKTYWNIE uznać to za wartość estetyczną?

    Inna kwestia tutaj to to, że bez względu na to ile dorobku mamy za sobą jako ludzkość jeśli chodzi o historię estetyki i krytycyzmu sztuki, to historia muzyki, tak jak każda inna historia nie jest w stanie nie być nauczana w sposób stronniczy. Patrząc na ten ogólny dorobek, czy to w kwestii muzyki poważnej czy muzyki popularnej, porażająca większość z tego skupia się jedynie na Europie i Ameryce Północnej marginalizując to, co od wieków działo się na innych kontynentach. A działo się naprawdę sporo, pomimo że nie mówi się o tym tak dużo. Cały ten ewoluujący przez wieki dyskurs jest zakorzeniony stricte w naszej kulturze, a nam o tyle łatwo przyjąć to za słuszne, że jako osoby w tej kulturze wychowane przejmujemy z niej wiele nawet na gruncie indywidualnego poczucia estetyki - choćby tak elementarne kwestie, jak przypisywanie emocji danym akordom czy skalom. Przez to może intuicyjnie wydawać nam się to "obiektywne". Pytanie tylko, czy nie jest tak, że zbyt zachłysnęliśmy się tym europocentryzmem i nie widzimy nawet naszego stronniczego podejścia do tematu.

    Ostatnia kwestia to coś, co odbieram jako niepokojącą tendencję. Nie mówię tutaj może o nikim kto wypowiadał się pod tym tekstem, ale o podejściu, które często obserwowałem u zwolenników tego estetycznego obiektywizmu. A chodzi po prostu o deprecjonowanie tej subiektywnej sfery, o spychaniu indywidualnej relacji odbiorcy z dziełem na rzecz właśnie tej obiektywności. Nawet nie negując tutaj potrzeby przeprowadzania obiektywnych analiz dzieł muzycznych (a jedynie tego, że są w stanie odnosić się do estetyki) to mimo wszystko cały ten wewnętrzny świat emocji, skojarzeń, to że mój odbiór sztuki jest uwarunkowany tym kim jestem i jest wyjątkowy, cała ta intymność to niezwykle pasjonujące i piękne rzeczy o których bez końca można prowadzić ciekawe rozmowy. Czy serio fakt, że nie skupia się to na czynnikach obiektywnych jakkolwiek umniejsza tego wartość? Czy jest sens spychać na margines własną emocjonalność i wrażliwość w imię "fachowego" podejścia? Jakkolwiek nie podejdziemy to tematu, te emocje też są prawdziwe i są częścią naszego świata tak samo jak i wszystko inne.

    OdpowiedzUsuń
  24. „Przykładowo jak mówimy o oryginalności czy wpływowości, główna wątpliwość jaka się tu pojawia to czy na pewno aby zasadne jest uznanie tego za wartość estetyczną. Prędzej rozpatrywałbym to jako wartość w kontekście historii muzyki lub danego stylu, ale nie w sferze estetyki, a po prostu tej wpływowości, odegraniu w tym istotnej roli. Ale czy myśląc jedynie w kategoriach konkretnego dzieła i skupiając się na jego cechach jesteśmy w stanie OBIEKTYWNIE uznać to za wartość estetyczną?”.

    Doświadczenie historyczne podpowiada nam, że innowatorskie dzieło ex definitione nie musi prezentować wysokiego poziomu artystycznego. Nie inaczej jest w przypadku oryginalności, żadną miarą nie musi przekładać się na kunszt kompozytorski. Dlatego zawsze lepiej skupiać się na konkretnym przykładzie, a nie uciekać w uogólnienia. Jeśli chodzi o Twoje ostatnie zdanie, również wystrzegałbym się tworzenia prostych formułek. Dopiero po analizie konkretnego utworu można pokusić się o jakieś wnioski. Wtedy można dyskutować, czy w grę wchodzą wartości estetyczne czy „historyczne”.


    „Cały ten ewoluujący przez wieki dyskurs jest zakorzeniony stricte w naszej kulturze, a nam o tyle łatwo przyjąć to za słuszne, że jako osoby w tej kulturze wychowane przejmujemy z niej wiele nawet na gruncie indywidualnego poczucia estetyki - choćby tak elementarne kwestie, jak przypisywanie emocji danym akordom czy skalom. Przez to może intuicyjnie wydawać nam się to "obiektywne". Pytanie tylko, czy nie jest tak, że zbyt zachłysnęliśmy się tym europocentryzmem i nie widzimy nawet naszego stronniczego podejścia do tematu”.

    Sam nieraz się nad tym zastanawiałem. Żyjemy w Europie, przemożny wpływ wywiera na nas kultura Zachodu. O innych zazwyczaj wiemy niewiele. Z pewnością nasze podejście do tematu byłoby inne, gdybyśmy urodzili się w Indiach, Chinach lub Ghanie.

    Czasami odnoszę nawet wrażenie, że europejscy muzykolodzy trochę lekceważą temat „egzotycznych” kultur muzycznych. Nie musi to być koniecznie lekceważenie. Może, po prostu, nie są specami w zakresie tego zagadnienia, dlatego skupiają się na dorobku cywilizacji Zachodu. Instruktywna w tym względzie jest lektura książek. W takiej czy innej historii muzyki autorzy skupiają się na dziejach muzyki artystycznej z Europy. Na przełomie XIX i XX wieku pojawiają się jeszcze Stany Zjednoczone. W przypadku XX wieku, jeśli jest to na przykład Argentyńczyk Alberto Ginastera czy Brazylijczyk Heitor Villa-Lobos, mamy do czynienia z twórcami, którzy są jednak częścią świata muzyki klasycznej.

    OdpowiedzUsuń
  25. „A chodzi po prostu o deprecjonowanie tej subiektywnej sfery, o spychaniu indywidualnej relacji odbiorcy z dziełem na rzecz właśnie tej obiektywności. Nawet nie negując tutaj potrzeby przeprowadzania obiektywnych analiz dzieł muzycznych (a jedynie tego, że są w stanie odnosić się do estetyki) to mimo wszystko cały ten wewnętrzny świat emocji, skojarzeń, to że mój odbiór sztuki jest uwarunkowany tym kim jestem i jest wyjątkowy, cała ta intymność to niezwykle pasjonujące i piękne rzeczy o których bez końca można prowadzić ciekawe rozmowy. Czy serio fakt, że nie skupia się to na czynnikach obiektywnych jakkolwiek umniejsza tego wartość? Czy jest sens spychać na margines własną emocjonalność i wrażliwość w imię "fachowego" podejścia? Jakkolwiek nie podejdziemy to tematu, te emocje też są prawdziwe i są częścią naszego świata tak samo jak i wszystko inne”.

    Często bywa tak, że należy wystrzegać się wszelkiej maści radykalizmów. Nie inaczej jest w tym temacie. Skrajny „obiektywizm” prowadziłby do wyłączenia emocji. Ograniczyłby odbiór muzyki do beznamiętnej, zimnej analizy jej składników. „Spychanie na margines własnej emocjonalności” byłoby dużym błędem. De facto pozbawiałoby słuchacza podmiotowości. Kojarzy się to wręcz z totalistycznymi uroszczeniami. Nie tędy droga. Nie można nikomu niczego narzucać. Słuchanie muzyki powinno być naturalnym procesem. Każdy ma swoje przyzwyczajenia i nie należy w to ingerować.

    Jestem zwolennikiem bardziej „zobiektywizowanego” podejścia do oceny muzyki. Jest ona dokonywana na spokojnie już po tym, jak przesłuchamy dany utwór lub płytę. Nie wierzę w możliwość pełnej obiektywizacji. Z różnych względów jest to niemożliwe. Dlatego zawsze podkreślam, że przede wszystkim chodzi o bardziej ogólne kwestie związane z danym dziełem muzycznym. Sztuka jest czymś niewymiernym. Nie można jej przełożyć na centymetry i gramy. Wiele rzeczy jest skomplikowanych i niejednoznacznych.

    Bronię czynnika „obiektywnego” przede wszystkim z jednego powodu. Jest to reakcja na nurt skrajnego subiektywizmu, który jest szeroko rozpowszechniony. Do jego zwolenników najczęściej nie przemawiają żadne sensowne argumenty. Ważny jest tylko ich świat doznań. Nie są zainteresowani poszerzeniem wiedzy na temat teorii czy też historii muzyki. Po co? Przecież wszystko wiedzą najlepiej.

    OdpowiedzUsuń