Kiyoshi Sugimoto Quartet – Country Dream (1970)

 


13.11.2022

 

 JAZZ Z KRAJU KWITNĄCEJ WIŚNI (1)

 

Pod koniec lat 60. oraz w następnej dekadzie bardzo prężnie rozwijała się scena jazzowa w Japonii W owym czasie ukazało się na tamtejszym rynku mnóstwo płyt. Nie sposób porównać tego z naszym krajem.

Gdy chciałem zrobić sobie TOP 100 polskiego jazzu z lat 70. szybko zorientowałem się, że jest to niemożliwe, ponieważ w tej dekadzie nie ukazało się u nas nawet tyle płyt. W Japonii było zgoła inaczej. Jazz był tam dość popularnym gatunkiem. Miles Davis, Weather Report, Herbie Hancock zawsze mogli liczyć tam na królewskie przyjęcie. Istotne jest to, że istniało tam trochę wytwórni, które, w większym lub mniejszym stopniu, specjalizowały się w różnych odmianach jazzu. Wachlarz stylistyczny był niemały, dlatego też zwolennicy takiego grania mogli cieszyć się zróżnicowaną ofertą. Rozmaite odcienie mainstreamu, free, fusion, jazz skoligacony z tradycyjną muzyką japońską. Długo by wymieniać... Warto wymienić kilka zacnych wytwórni: Three Blind Mice, East Wind, Flying Disk, Trio Records, które dzięki swojej działalności popularyzowały jazzowe dźwięki.

Na „Astralnej Odysei Muzycznej” sukcesywnie będę prezentował różne perełki jazzowe z kraju Kurosawy, Ozu, Mizoguchiego i... Godzilli. Skupię się na, moim zdaniem, najciekawszym okresie, czyli circa latach 1969-1982. Coś dla siebie znajdą miłośnicy „środkowego jazzu”, pojawi się sporo różnych odmian fusion, nie zabraknie również free jazzu. Ciekawostką mogą być również próby syntezy jazzu nowoczesnego z muzyką japońską. Myślę, że spokojnie z kilkadziesiąt płyt z japońskim jazzem mogłoby znaleźć się w kolekcji konesera jazzu, Może to być naprawdę cenne uzupełnienie zbiorów. Z oczywistych względów, trudno jest porównywać potencjał jazzu z Kraju Kwitnącej Wiśni oraz Stanów Zjednoczonych, jednak, z drugiej strony, w latach 70. mało który kraj europejski mógłby stanąć w szranki z Japończykami.

Na początek płyta, którą szukałem przez ładnych kilka lat. Najpierw nie była dostępna w wersji kompaktowej. Później, gdy już stało się to faktem, również nie było łatwe dotarcie do niej. W końcu się udało! Kiyoshi Sugimoto był jednym z najzdolniejszych gitarzystów japońskich. W czasie, gdy nagrywał „Country Dream”, nie był już żółtodziobem. Liczył sobie dokładnie 27 lat. Materiał został zarejestrowany w grudniu 1969 roku. Z jednej strony, jest odzwierciedleniem oblicza ówczesnego mainstreamu, z drugiej (w mniejszym stopniu), pokazuje, w jaki sposób jazzmani zbliżali się do idiomu rockowego. Wyłapywanie pierwszych prób takowej syntezy może być naprawdę zajmujące. Niektóre fragmenty kompozycji tytułowej brzmią trochę jak kameralna mutacja „Bitches Brew”. Warto przypomnieć, że w momencie, gdy muzycy nagrywali ten album, epokowe dzieło Davisa nie ujrzało jeszcze światła dziennego. W sumie powstała interesująca mieszanka „starego” (mainstreamowy jazz) z „nowym” (wczesna odmiana jazzu elektrycznego). Jeśli ktoś lubi jazz „z przełomu epok”, warto zanurzyć się w te dźwięki.

Początki kariery gitarzysty były obiecujące. Szczególnie „Babylonia Wind” (1972) jest ze wszech miar godne uwagi. W przyszłości z pewnością poświęcę mu jeden wpis na blogu. Później, niestety, było już gorzej. Sugimoto coraz bardziej pogrążał się w przeciętności. Jak wielu, zaszkodził mu fakt, iż poszedł w stronę bardziej skomercjalizowanej odmiany fusion. Dobitną egzemplifikacją tego trendu jest nijaki „L.A. Master” (1978). Nieco lepiej prezentuje się „Our Time” (1975), aczkolwiek koneserzy fusion mogą utyskiwać na zbyt daleko posunięte uproszczenia materii muzycznej.

 

Ocena: 7/10

 ---------------------------------------------------------------

 

 Kiyoshi Sugimoto Quartet – Country Dream (1970)


1. Country Dream  8.24

2. Step Ahead  11.32

3. The Apple  6.56

4. Limited Space  4.10

5. D-51  6.05


Skład:

Kiyoshi Sugimoto - gitara

Hiromasa Suzuki - fortepian

Yoshio Ikeda - bas

Motohiko Hino - perkusja

8 komentarzy:

  1. Polski jazz vs japoński? Ciekawy temat zarysowałeś. Polski jazz z lat 70 znam dobrze, japoński - bardzo wybiórczo, ale czy rzeczywiście wypadamy tak słabo ilościowo? Moim zdaniem nie.  Pomijając już fakt, że populacja Japonii była 3 razy większa od Polski, no to w Polsce w latach 70 istniał monopolista płytowy, który sprawiał, że setki zespołów jazzowych nigdy nie nagrało ani jednej płyty. Nie dlatego, że jazz był w jakikolwiek sposób dyskryminowany w PRL doby Gierka (przeciwnie - miał naprawdę super warunki do rozwoju), tylko że struktura takich organizacji jak PSJ była hierarchiczna i nie pozwalała nagrać płyty wielu debiutantom. Wychodzono z założenia, że poziom polskiego jazzu jest tak wysoki (a poniekąd faktycznie był!), że tylko najlepsi z absolutnego topu mają prawo wydać album. Dlatego te kilkadziesiąt płyt wydanych przez Polish Jazz jest  bardzo mylące. To rzeczywiście sam top. Grup jazzowych w latach 70 mieliśmy zatrzęsienie - w samym Lublinie działało ich co najmniej  kilkanaście, reprezentowały przeróżne style (jazz tradycyjny, hardbop, fusion, cool, big bandy, swing - były bandy jeszcze z lat 50). Nagrywali dla lokalnego radia, grali koncerty, jeździli na festiwale. Gdyby takie grupy jak  Full Trio Marka Stefankiewicza, zespoły Witka Miszczaka, bandy Jacka Abramowicza, Speed Żak Band czy Jazz Brothers miały do dyspozycji prywatną wytwórnię specjalizującą się w jazzie, to z pewnością wydałyby album (bo były materiał). A zważmy, że Lublin był prowincją (zresztą nawet w Radomiu tych jazzowych bandów było sporo). To ile musiało ich być w Warszawie, Krakowie, Poznaniu czy Wrocławiu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Odróżnijmy dwie rzeczy - wykonawcy jazzowi oraz wytwórnie płytowe i związana z nimi ilość wydawnictw. Głównym problemem był oczywiście rachityczny polski rynek płytowy, egzystujący w ramach księżycowej peerelowskiej gospodarki.
    Jeśli chodzi o ilość wydanych płyt to dysproporcja jest znaczna, nawet jeśli uwzględnimy czynnik związany z ilością mieszkańców. W latach 70. tylko w jednej wytwórni japońskiej - Three Blind Mice ukazało się znacznie więcej albumów niż u nas. To i tak tylko fragment większej całości, bo przecież, obok wymienionych wcześniej, East Wind, Flying Disk, Trio Records, były jeszcze inne. Można wspomnieć choćby o Audio Lab. Record i Express. Płyty jazzowe mieli również w swoim katalogu japońscy majorsi, poza tym były jeszcze różne niszowe niezależne labele.

    Nasz niewydolny rynek płytowy to szerszy temat. Można powiązać go jeszcze z rynkiem prasowym. Bardzo ubogim, jeśli chodzi o muzykę jazzową i szeroko pojęty rock.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam tej płyty ani wykonawcy, trzeba będzie przesłuchać. Mam kilku swoich faworytów z japońskiego jazzu, zapewne znaleźliby się i na Twojej liście. Tak sądzę ; )

      Usuń
  3. A a propos rynku prasowego - u nas rzeczywiście jest trochę pusto, z wartościowych magazynów znam tylko Lizard, Kwartalnik Muzyka i Ruch Muzyczny. Mamy coś więcej czy po ciekawe czasopisma trzeba sięgnąć za granicę?

    OdpowiedzUsuń
  4. @koral0080
    Moje uwagi dotyczyły rynku prasowego w latach 70., choć można to uogólnić do całego okresu PRL-u. W III RP wygląda to już lepiej, choć nadal do ideału droga daleka. „Lizarda” nie będę specjalnie chwalił, bo od 9 lat systematycznie w nim pisuję, dlatego nie chcę bawić się w reklamiarza. Od oceny są czytelnicy. Jeśli chodzi o inne współczesne czasopisma, to godne uwagi jest „Glissando”, choć to zawsze kwestia preferencji stylistycznych. W każdym razie, jeśli kogoś interesuje „poważna” muzyka współczesna, to na pewno znajdzie coś dla siebie. Czasami pojawiają się również teksty o wykonawcach z kręgu eksperymentalnego rocka i jazzu.

    Dla zainteresowanych:

    https://glissando.pl/teksty/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ,,Glissando" wygląda super, przeczytałem już parę tekstów, między innymi ten o Franku Zappie i Velvet Underground i podoba mi się ich długość i informatywność. Dzięki, mahavishnuu!

      Usuń
  5. @Adi
    Nie wiem, czy podejdzie Ci „Country Dream”, jednak jeśli choć trochę coś tam zaiskrzy, wtedy koniecznie obczaj „Babylonia Wind” (1972).

    A propos Kraju Kwitnącej Wiśni, pamiętam jak kiedyś pisałeś w bardzo pozytywnym tonie o płycie japońsko-amerykańskiego duetu Terumasa Hino/Mal Waldron - „Reminicent Suite” (1973). To rzeczywiście jedna z największych perełek kojarzonych z japońskim jazzem. Jej ważnym podmiotem jest wprawdzie również Amerykanin, jednak, jeśli chodzi o skład, 5/6 sekstetu tworzą muzycy z Japonii. Co istotne, płyta wyszła tylko na rynku japońskim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, „Babylonia Wind” (1972) też poznam. Tak, „Reminicent Suite” (1973) świetne. Chyba mój numer jeden z japońskiego jazzu.

      Usuń