23.11.2022
Dzisiaj przygotowałem smakowity kąsek dla zwolenników ekstremalnych doznań. Darmsztadzka awangarda wciąż wzbudza ożywione dyskusje. Alergicznie reagują na nią wszelkiej maści konserwatyści. Warto po latach posłuchać tej muzyki z większym dystansem, wyzbywając się niepotrzebnych uprzedzeń i emocji.
Karlheinz Stockhausen to jedna z najważniejszych postaci XX wiecznej awangardy. Muzyk kontrowersyjny, częstokroć skrajnie różnie oceniany przez krytykę i publiczność. Dla każdej osoby, która chce mieć chociaż śladowe pojęcie o muzyce współczesnej, ogólna znajomość jego twórczości jest wręcz nieodzowna. Swoje najważniejsze dzieła stworzył w latach 50-tych i 60-tych. Później różnie bywało. Niestety, czasami zdarzało mu się zejść na manowce, grzeszył brakiem umiaru. Niektóre jego dzieła są świadectwem przesadnej ekstrawagancji, czy też inaczej, przykładem przerostu formy nad treścią. Najlepszym przykładem niech będzie „Helikopter String Quartet”. Nie przekonują mnie niektóre nurty muzyczne, które Stockhausen chciał zainicjować. Chodzi mi głównie o muzykę infinitywną i „momentową”. Wedle mojego przekonania, takie poszukiwania są mocno narażone na to, że okażą się ślepą uliczką. Tak czy inaczej, w takiej konwencji osiągnięcie sukcesów artystycznych jest piekielnie trudne.
Stockhausen był niewątpliwie genialnym konceptualistą, kompozytorem niezwykle kreatywnym i oryginalnym. Posiadał także ogromną charyzmę, co potwierdzają osoby, które miały okazję się z nim zetknąć w różnej formie. Uwagę zwraca ogromna rozległość jego wizji artystycznej. W przypadku jego twórczości mamy do czynienia z rewolucyjnym podejściem nie tylko do materii dźwiękowej, zasad jej organizacji, faktury oraz metod wykonawczych, ale także, ogólnie, filozofii muzycznej. Ze złotego okresu twórczości wybijają się szczególnie utwory fortepianowe, orkiestrowe i muzyka elektroniczna.
Tym razem skupię się tylko na jednej kompozycji - „Gruppen” na trzy orkiestry symfoniczne (1955-1957). Często można spotkać się z opinią, iż jest to najwybitniejsze dzieło orkiestrowe kompozytora. W tym przypadku artysta pokusił się o stworzenie dzieła „przestrzennego”. Orkiestry rozstawione są w trzech miejscach wokół słuchaczy, aby uzyskać w pełny sposób ową „przestrzenność”. Aparat wykonawczy jest monumentalny: trzech dyrygentów i w sumie 109 muzyków. Ten typ eksperymentu może przywoływać pewne skojarzenia z koncepcjami muzycznymi szkoły weneckiej z przełomu XVI i XVII wieku. Polichóralność wenecka miała jednak przede wszystkim charakter antyfonalny, natomiast Stockhausen poszedł znacznie dalej, mocno różnicując materiał fakturalny poszczególnych orkiestr. Autor „Gesang Der Jünglinge” odszedł od ścisłego trzymania się kanonów typowych dla punktualizmu, skupił się bowiem na głównym pomyśle związanym z ideą tego dzieła.
Stockhausen pokazał jak można operować trzema wielkimi aparatami wykonawczymi, osiągając w rezultacie ciekawe rezultaty makrostrukturalne w sferze dynamicznej, agogicznej i kolorystycznej, nie mówiąc już o prekursorskim charakterze tekstur tej kompozycji. Poszczególne partie trzech orkiestr są mocno zindywidualizowane. Czasami grają zgodnie razem, by w innym miejscu mocno różnić się między sobą, biorąc pod uwagę materiał motywiczny, agogiczny, metryczny itd. Słuchając „Gruppen” w warunkach domowych nie mamy możliwości zapoznania się z właściwym zamysłem kompozytora. Stereofoniczny dźwięk ma niestety swoje ograniczenia. Trudno liczyć także na prezentację utworu w filharmonii. Ich konserwatywny, by nie powiedzieć muzealny charakter, sprawia, że jesteśmy odcięci od możności zapoznania się z dorobkiem współczesnych twórców awangardowych. Pozostają tylko nieliczne festiwale Nowej Muzyki. To już jednak problem zupełnie innej natury.
Na razie poznałem tylko najważniejsze dzieła (i to pewnie nie wszystkie) tego niezwykłego kompozytora. Polecasz może jakąś książkę, która pozwoli mi lepiej zrozumieć jego muzykę?
OdpowiedzUsuńA ja mam pytanie innego rodzaju: czy Ty zapamiętujesz coś z utworów Stockhausena? Tzn czy jakaś fraza zostaje Ci w głowie, na tyle że nie możesz się od niej uwolnić, a jej przywoływanie dodaje Ci energii, wprawia w dobry nastrój, sprawia, że stale chcesz do niej wracać?
OdpowiedzUsuń@ itakzapomnisz
OdpowiedzUsuńJeśli czegoś nie przeoczyłem, to u nas ukazała się tylko jedna książka poświęcona Stockhausenowi:
Monika Pasiecznik - Rytuał superformuły
Niestety, jest poświęcona tylko jego twórczości operowej.
Z innych pozycji, mniej szczegółowych, ale bardzo wartościowych, poleciłbym dwutomową książkę Bogusława Schaeffera „Kompozytorzy XX wieku”. Jeden z rozdziałów jest poświęcony Stockhausenowi.
@ okechukwu
OdpowiedzUsuńStockhausena słucham wtedy, kiedy mam akurat ochotę na obcowanie z tego typu dźwiękami. Słuchając punktualizmu, czy też innych odmian muzyki tego kompozytora, trzeba nastawić się na zupełnie inny typ percepcji. Przede wszystkim trzeba odejść od dogmatycznego przekonania, że czynnik melodyczny jest niezbywalnym elementem dzieła muzycznego. W dobie modernizmu w różnej postaci i natężeniu objawia się to w obrębie rozmaitych stylistyk, technik kompozytorskich (np. dojrzały impresjonizm, ekspresjonizm, dodekafonia, punktualizm). Mocno odmienna jest również narracja i forma. Odmienna percepcja jest czymś oczywistym w przypadku obcowania z punktualizmem. Ogromnego znaczenia nabiera każdy drobny fragment kompozycji – jego walor interwałowy, rytmiczny, brzmieniowy... Nie jest łatwo przestawić się na „segmentową”, a czasami wręcz „punktową” percepcję, jednak jest to konieczne. Ten typ muzyki sprawia, że słuchacz musi wyjść ze swojej strefy komfortu. Nastawić się na nowe doznania. W większym lub mniejszym stopniu, odejść od różnych przyzwyczajeń. Co ważne, w przypadku takiej muzyki w dużym stopniu odpada tzw. autoafirmacja, która dla tradycyjnego słuchacza jest niezwykle istotna. Ciekawie pisał na ten temat Berendt w kontekście rytmiki free jazzowej.
Co zapamiętuję z tej muzyki? Przede wszystkim nie szukam w niej tradycyjnego czynnika melodycznego. Zwracam uwagę na inne elementy (np. rozwiązania strukturalne i brzmieniowe. Sfera brzmieniowa to jeden z najbardziej frapujących elementów w muzyce Stockhausena. Dobrze słychać to w jego utworach fortepianowych oraz muzyce elektronicznej.
Napisałeś dość szczegółowo i przekonująco, na co zwracasz uwagę podczas słuchania Stockhausena (czyli co Cię w niej intryguje). Ja natomiast pytałem: co z tej muzyki zapamiętujesz. Bo ja, szczerze mówiąc, nic. To że jedno czy drugie rozwiązanie brzmieniowe może zafrapować, to ja tego nie neguję (ja też uważam, że niektóre fragmenty są interesujące: np. kontrasty brzmieniowe elektronicznych szumów z czystym fortepianem w "Kontakte"). Tyle że to - jak dla mnie - zdecydowanie za mało jak na 35 min utwór. Dlaczego? Dlatego, że brak punktu odniesienia. Nie samo zerwanie z tradycyjną melodią, rytmem i budowaniem utworu jest złe - bo takowe może mieć ogromną wartość ożywczą - ale radykalne zerwanie z tradycją, brak kontekstu, bagażu kulturowego przeszłych wieków - dla mnie to wszystko sprawia, że same w sobie odkrywcze rozwiązania Stockhausena zamiast intrygować nużą - bo brak w nich tła, a przez to elementu zaskoczenia. Tego wszystkiego, co jest np. w Pierwszym koncercie fortepianowym Rautavaary (nie wiem, czy twórczość tego fińskiego kompozytora?). Dla mnie jest to przykład kapitalnego wykorzystania zdobyczy awangardy w nowoczesnym dziele muzycznym (utwór znam od 2 lat i płyty słuchałem, co najmniej 100 razy). Są tam bardzo ostre dysonanse, klastery, serializm, ale wszystko (w sposobie wykonania, dynamice poszczególnych części, rytmice) nawiązuje do romantycznego koncertu fortepianowego - przez co awangarda jest w stałym dialogu z tradycją. I tam- mimo zerwania z tradycyjną melodią - doskonale zapamiętuję poszczególnego frazy, mam je w głowie (choć oczywiście nie mogę ich zanucić).
OdpowiedzUsuńPytałem oczywiście: czy znasz twórczość tego fińskiego kompozytora? Zresztą np. w symfoniach Lutosławskiego (np. Trzeciej), o którym niedawno wspominałeś, też jest dużo fragmentów, które zapadają w pamięć.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuń„Ja natomiast pytałem: co z tej muzyki zapamiętujesz. Bo ja, szczerze mówiąc, nic. To że jedno czy drugie rozwiązanie brzmieniowe może zafrapować, to ja tego nie neguję (ja też uważam, że niektóre fragmenty są interesujące: np. kontrasty brzmieniowe elektronicznych szumów z czystym fortepianem w "Kontakte"). Tyle że to - jak dla mnie - zdecydowanie za mało jak na 35 min utwór”.
Co zapamiętuję? Różne rozwiązania kolorystyczne, quasi melodie, konstrukty dźwiękowe. Czasami ważny jest „klimat”, który, w mniejszym lub większym stopniu, determinuje odbiór całości. W muzyce fortepianowej są to różne pasaże, rozwiązania fakturalne. Nie jest to muzyka, do której wracam często, ale czasami mam fazę na takie radykalizmy. Na swój sposób jest to pociągające i intrygujące. Z drugiej strony, rozumiem dlaczego mnóstwo osób podchodzi do takiej muzyki, jak pies do jeża. Stockhausen był moim zdaniem genialnym konceptualistą, natomiast w sferze kompozytorskiej różnie to bywało.
„Dlaczego? Dlatego, że brak punktu odniesienia. Nie samo zerwanie z tradycyjną melodią, rytmem i budowaniem utworu jest złe - bo takowe może mieć ogromną wartość ożywczą - ale radykalne zerwanie z tradycją, brak kontekstu, bagażu kulturowego przeszłych wieków - dla mnie to wszystko sprawia, że same w sobie odkrywcze rozwiązania Stockhausena zamiast intrygować nużą - bo brak w nich tła, a przez to elementu zaskoczenia”.
Mnie to specjalnie nie przeszkadza. Ważne jest to, aby zmiany dokonywały się w naturalny, a nie wymuszony sposób. Nie powinno się przesadnie epatować radykalizmem, bo niechybnie można popaść w przerost formy nad treścią. Dość wątpliwe są również próby rozpoczynania wszystkiego od początku, czy też, parafrazując Nietzschego, przewartościowywanie wszystkich idei muzycznych. Coś takiego próbował choćby robić John Cage. Powojenna awangarda niewątpliwie czasami przeginała, ale powstało też wiele ożywczych idei i rozwiązań.
„Tego wszystkiego, co jest np. w Pierwszym koncercie fortepianowym Rautavaary”.
Nie znam jego twórczości, ale tym wpisem mnie zaintrygowałeś, dlatego będę musiał nadrobić zaległości. Dzięki za ciekawy trop!
"Ogromnego znaczenia nabiera każdy drobny fragment kompozycji – jego walor interwałowy, rytmiczny, brzmieniowy..."
OdpowiedzUsuńZ mojej perspektywy jest DOKŁADNIE na odwrót : tzn. te zmiany nie mają dla mnie absolutnie żadnego znaczenia, ponieważ są tak powszechne, abstrakcyjne i pozbawione kontekstu, że po paru minutach przestaję na nie zwracać uwagę. A jak - dajmy na to Vaughan Williams w Czwartej Symfonii po łagodnej, sielskiej melodii zaatakuje mnie potężnymi, atakami "blachy" w septymach fortissimo, no to ja czuję te czuję te dysonansowe interwały całym sobą - aż podskakuję w fotelu (haha).
"Stockhausen był moim zdaniem genialnym konceptualistą, natomiast w sferze kompozytorskiej różnie to bywało"
OdpowiedzUsuńOwszem, pomysły są intrygujące - koncepcja "Hymnen' też intryguje. Co z tego, jak nie da się tego słuchać. Co do Rautavaary to on przechodził podobną drogę jak Kilar czy Part - od czystej awangardy do swoistego klasycyzmu. Pierwszy koncert fortepianowy skomponowany pod koniec lat 60, to jest okres przejściowy. Fantastyczne są również jego etiudy na fortepian. Bardzo ciekawy - Cantus arcticus na taśmę ze śpiewami ptaków i orkiestrę. To taki kompozytor, że może zainteresować i konserwatystów i osoby zainteresowane awangardą
OdpowiedzUsuń„Z mojej perspektywy jest DOKŁADNIE na odwrót : tzn. te zmiany nie mają dla mnie absolutnie żadnego znaczenia, ponieważ są tak powszechne, abstrakcyjne i pozbawione kontekstu, że po paru minutach przestaję na nie zwracać uwagę”.
To jest właśnie to, o czym pisałem wcześniej. Nie można słuchać tej muzyki wedle takiego samego schematu, jak baroku czy też romantyzmu. Choćby ze względu na jej „segmentową” lub „punktową” narrację. Nie trzeba również szukać powiązań z wcześniejszymi lub późniejszymi elementami. W grę wchodzą przeróżne uwarunkowania strukturalne. Można na przykład przywołać schönbergowską zasadę „jednorazowości zdarzeń muzycznych”.
„A jak - dajmy na to Vaughan Williams w Czwartej Symfonii po łagodnej, sielskiej melodii zaatakuje mnie potężnymi, atakami "blachy" w septymach fortissimo, no to ja czuję te czuję te dysonansowe interwały całym sobą - aż podskakuję w fotelu (haha)”.
Jak najbardziej. W obrębie „psychologii muzyki” już dawno udowodniono, że dysonans ma silniejszy efekt, jeśli wcześniej słuchacz obcuje z fakturą konsonansową. Permanentna obecność dysonansów sprawia, że z czasem stają się neutralne. To tak, jak w religii - brak grzechu lub diabła osłabia mocno potencjał boskości, świętości.;)
„Co do Rautavaary to on przechodził podobną drogę jak Kilar czy Part - od czystej awangardy do swoistego klasycyzmu”.
U mnie to napięcie między tradycją i awangardą nie jest jednoznaczne, czasami dość chybotliwe, co widać na przykładzie Kilara i Pärta.O ile bardziej przemawia do mnie „postsonorystyczny”Kilar, to już odwrotnie jest w przypadku Estończyka.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie to, o czym pisałem wcześniej. Nie można słuchać tej muzyki wedle takiego samego schematu, jak baroku czy też romantyzmu. Choćby ze względu na jej „segmentową” lub „punktową” narrację. Nie trzeba również szukać powiązań z wcześniejszymi lub późniejszymi elementami. W grę wchodzą przeróżne uwarunkowania strukturalne. Można na przykład przywołać schönbergowską zasadę „jednorazowości zdarzeń muzycznych”.
OdpowiedzUsuńNiezupełnie mnie przekonuje takie wyjaśnienie. Równie dobrze można powiedzieć: nie można czytać "Finneganów..." Joyce'a wedle schematu prozy Dostojewskiego czy nawet Prousta. Trzeba się skupić na jego odkrywczości słowotwórczej, uwrażliwić na nowatorstwo językowe, spróbować odcyfrować znaczenia, jakie chciał przekazać. Nie zmienia to faktu, że skupienie się na kilkuset stronach takiej narracji JEST zajęciem niezwykle nużącym (idę o zakład, że dla każdego - choć oczywiście można wykształcić sobie nawyk przedzierania się przez taką prozę). Zupełnie co innego jak pomysły i nowatorstwo językowe "Trenu.." wykorzysta się wplatając je w utwór z fantastycznie wykoncypowaną fabułą i czytelną myślą przewodnią (tak jak uczynił to Borges w noweli Tlön, Uqbar, Orbis Tertius).
Myślę, że lepiej jednak zestawiać ze sobą konkretne przykłady muzyczne, a nie porównywać wzorce muzyczne i literackie. Zauważ, że nowe podejście do percepcji kompozycji dwudziestowiecznej awangardy postulowali nie tylko kompozytorzy (np. Stockhausen, Schönberg ), ale także teoretycy muzyki. Niejednokrotnie pisał na ten temat również Bogusław Schaeffer („Kompozytorzy XX wieku”, „Mały informator muzyki XX wieku”). W zasadzie było to postulowane już od czasów impresjonizmu. Dojrzałe kompozycje Debussy'ego miały specyficzną „statyczną narrację”, ponadto zauważalna była w nich odmienna hierarchizacja podstawowych elementów muzycznych. Kosztem melodyki na znaczeniu wyraźnie zyskała sfera brzmieniowa. Jeszcze bardziej radykalne zmiany pojawiły się w innych prądach awangardowych (np. ekspresjonizm). Z oczywistych względów nie inaczej było w przypadku dodekafonii. Muzyka XIX-wieczna tak bardzo różni się od dwudziestowiecznych nurtów progresywnych, że istotne zmiany w sferze percepcji muzyki wydają się czymś nieuniknionym. Trudno nawet, aby w ten sam sposób słuchać różne nieco bardziej tradycjonalistyczne nurty neostylistyczne, punktualizm i sonoryzm.
OdpowiedzUsuńCo do teoretyków to najwybitniejszym apostołem nowej muzyki był Adorno. Jego "Filozofię nowej muzyki" czytałem z przyjemnością, choć śmieszyły mnie trochę obsesyjne ataki na "mieszczańską" muzykę (tzn. np. Czajkowskiego). Myślę, że analogie literackie (i malarskie) są jak najbardziej uprawnione - bo przełom obejmował wszystkie sztuki i następował w tym samym okresie. Zerwanie z linearną, tradycyjną narracją w prozie, wprowadzenie wiersza wolnego w poezji czy porzucenie figuratywności w malarstwie odpowiadało zmianom w muzyce.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żebyś wytrwał w prowadzeniu bloga w Nowym Roku, bo to fantastyczne miejsce wymiany myśli (mam nadzieję, że będzie więcej dyskutantów).
Gdyby chodziło tylko o kompozytorów pokroju Czajkowskiego, byłbym to w stanie zrozumieć. W tym przypadku nie chodziło przecież tylko o to, że rosyjski kompozytor personifikował stary świat dźwięków, ale także estetykę, która, wedle Adorna, nie była najwyższych lotów. Czajkowski był zaciekle atakowany przez niektórych krytyków zachodnich już w czasie, gdy prowadził aktywną działalność artystyczną. Głośna była szczególnie ocena jego Koncertu skrzypcowego. Eduard Hanslick nazwał go „muzyką śmierdzącą”. Swoją drogą, to ciekawy przyczynek do dyskusji na temat zobiektywizowanej oceny dzieła muzycznego, bo przecież dzisiaj to już zacny filharmoniczny klasyk.
OdpowiedzUsuńAdorno był dość radykalny w swoich sądach. Miał do tego pełne prawo, aczkolwiek, moim zdaniem, czasami miał egocentryczne ciągotki. Jak już nawiązałeś do „Filozofii nowej muzyki”, to przecież właśnie w tej książce dokonał specyficznego dychotomicznego podziału. W jego ujęciu synonimem postępu miał być Schönberg, natomiast obrońcą starego świata dźwięków Strawiński. Rosyjski kompozytor niespecjalnie nadawał się do tej roli, choć rozumiem, że Adorno, szukając kontrapunktu dla Schönberga, musiał sięgnąć po kompozytora z najwyższej półki. Zapewne istotne było również to, że w czasie, gdy Adorno pisał swoją książkę, Strawiński od dawna pławił się w neoklasycyzmie.
Jeśli chodzi o dyskutantów, to ważniejsza jest dla mnie jakość, a nie ilość, dlatego dobrze, że w to miejsce trafiłeś akurat Ty. Pamiętasz, jak to nieraz było na „Muzycznych Dinozaurach”? Kiedy tylko odpływaliśmy w jakieś teoretyczne rozważania, niektórzy zżymali się, że rozmawiamy nie wiadomo o czym. Na forach muzycznych i nie tylko tam, ludzie zazwyczaj najbardziej lubią dzielić się swoimi emocjami. Piszą o tym, co ich zachwyca, irytuje. Najważniejszy jest ich świat wyobrażeń o muzyce. Wielokontekstowe rozważania, bardziej zobiektywizowane próby oceny danej kompozycji niespecjalnie ich kręcą. Moim zdaniem, tak na dłuższa metę, wymiana poglądów ograniczająca się tylko do tego, że informujemy drugą stronę, co nam się podoba, a co nie, jest jałowa. W trakcie takiej rozmowy tak naprawdę dowiadujemy się niewiele, czasami wręcz nic, na temat muzyki. Poznajemy tylko preferencje osobnika, który dzieli się swoimi wrażeniami.
Przy okazji, Najlepszego w Nowym Roku!