11.07.2025
86-90
Kontynuuję przegląd najlepszych płyt wydanych w 1973 roku. Przypominam, że jest to moje prywatne zestawienie, dlatego nie ma co obruszać się, że dany album jest za nisko lub za wysoko. Tylko i wyłącznie jest to odzwierciedlenie moich indywidualnych preferencji. Kolejność nie jest zresztą najistotniejsza.
90. Manfred Mann's Earth Band – Solar Fire
Manfred Mann swoje najlepsze chwile przeżywał z formacją Manfred Mann Chapter Three. Tak wiem, jestem w mniejszości, bo zapewne większość słuchaczy wyżej ceni sobie Manfred Mann's Earth Band. Oczywiście, mam na myśli stronę stricte artystyczną, bo pod względem komercyjnym była to klapa. „Solar Fire” to jeden z najlepszych albumów w dorobku Manfred Mann's Earth Band. W owym czasie klawiszowiec udatnie lawirował między różnymi gatunkami muzycznymi. Nieobca była mu bardziej przystępna odmiana rocka progresywnego, czasami zapuszczał się w rejony jazz rockowe i blues rockowe, nie gardził również pop rockiem. Wizytówką płyty jest rozbudowany „Father Of Day, Father Od Night”. Manfred Mann słynął z tego, że lubował się w nagrywaniu coverów. Co ciekawe, nierzadko były lepsze od oryginałów. W tym przypadku na tapetę wziął kompozycję Boba Dylana „Father Of Night”, która zamykała album „New Morning” (1970). Wersja Dylana to sympatyczny półtoraminutowy drobiażdżek. Manfred Mann i jego band przeobrazili go w epicki 10-minutowy song, bliski konwencji progrocka. Nie wiem, jak Wy, ale ja zdecydowanie stawiam na cover.
89. Gato Barbieri – Bolivia
Tym razem czas na coś bardziej egzotycznego. Gato Barbieri to artysta, którego fanom jazzu nie trzeba przedstawiać. Argentyński saksofonista w ciekawy sposób łączył jazz nowoczesny z muzyką latynoską. Kinomaniacy być może pamiętają jego muzykę z klasycznego filmu Bernardo Bertolucciego „Ostatnie tango w Paryżu” (1972). Jeśli komuś z Was nie podeszła ścieżka dźwiękowa do tego filmu i nie zamierzacie dalej eksplorować dyskografii artysty, to warto wziąć pod uwagę dwa argumenty. Po pierwsze, stylistycznie mocno odbiega od tego, co wówczas robił. Po wtóre, jak dla mnie, to jeden z jego najsłabszych albumów z pierwszej połowy lat 70. W pierwszej połowie dekady Barbieri był niezwykle aktywny. Wydał wtedy kilkanaście albumów. Dlatego spodziewajcie się kolejnych w tym zestawieniu. „Bolivia” to album koncertowy. Nagrania zarejestrowano w 1973 roku w Nowym Jorku. Na scenie pojawiło się kilka znamienitych postaci. Trudno nie wspomnieć choćby o takich, jak: Stanley Clarke (bas), Airto Moreira (instrumenty perkusyjne), Mtume (instrumenty perkusyjne), John Abercrombie (gitara). Na uwagę zasługuje również pianista Lonnie Liston Smith, który w tym roku rozpoczynał karierę solową. Wtedy ukazał się jego interesujący debiut - „Astral Traveling”. Wedle mojego przekonania, jego najbardziej udane dzieło solowe. Niestety, nie załapało się do mojego TOP 100. To kolejny dowód na to, z jak mocarnym rocznikiem mamy do czynienia.
88. Airto – Fingers
Wcześniej w zestawieniu pojawił się Alphonse Mouzon (97. miejsce). Teraz czas na jego brazylijskiego kolegę. Dlaczego o nim wspominam? Obydwaj pojawili się na debiutanckim albumie Weather Report. Skłaniałbym się do opinii, że był to najlepszy tandem perkusyjny w historii tego zacnego bandu. „Fingers” to jeden z lepszych albumów w dorobku Moreiry. Nie dorównuje jednak najwybitniejszym - debiutanckiemu „Natural Feelings” (1970) i nade wszystko „Seeds On The Ground” (1971). I tym razem udało mu się jednak wyczarować osobliwy klimat. Mamy tu do czynienia z intrygującym melanżem muzyki brazylijskiej i jazzu nowoczesnego, przede wszystkim fusion, który świetnie sprawdzał się w takiej polistylistycznej konwencji. Tradycyjnie w niektórych kompozycjach wspiera go żona, Flora Purim, która świetnie czuje się w dźwiękowym anturażu brazyliany. Po jakie albumy artysty warto jeszcze sięgnąć? Najbardziej poleciłbym wydawnictwa z lat 1970-1971, ponadto warte grzechu są również „Free” (1972) i „Virgin Land” (1974).
87. Traffic – On The Road
Muszę przyznać, że muzyka tego zespołu to nie do końca moja bajka. Najbardziej przemawiają do mnie jego płyty wydane w latach 1970-1973. Przede wszystkim „John Barleycorn Must Die” (1970) i „The Law Spark Of High Heeled Boys” (1971). „On The Road” jest bardzo dobrym podsumowaniem tego okresu. Traffic na żywo prezentował się naprawdę dobrze, czasami wręcz wybornie. Na płycie dominują długie, rozbudowane wersje utworów, znanych z ich klasycznych płyt studyjnych. Świetną egzemplifikacją ich talentu i możliwości są połączone w jedną całość „Glad” / „Freedom Rider”. Winwood et consortes okazale prezentują się nie tylko w ekspresyjnym wydaniu, ale także bardziej lirycznym - kłania się „(Sometimes I Feel So) Uninspired”. Generalnie rzecz biorąc, jest to mocno eklektyczna pozycja, co w przypadku Traffic bynajmniej nie dziwi. Czegóż tu nie ma? Blues, soul, funk, rock progresywny, odniesienia do jazzu nowoczesnego. Pozycja obowiązkowa dla fanów klasycznego rocka. Niestety, „On The Road” okazał się łabędzim śpiewem formacji, która wkrótce dokonała żywota.
86. Gong – Flying Teapot
Pierwszy segment trylogii „The Radio Gnome Invisible”. Bardziej przemawiają do mniej kolejne części, szczególnie przepyszny „You” (1974). „Flying Teapot” ma swoich gorących zwolenników. Z pewnością jest to jeden z najważniejszych albumów w dyskografii grupy. Brzmienie jest jeszcze dość surowe. Już wkrótce, głównie za sprawą syntezatorów, znacznie się zmieni. Daevid Allen jeszcze raz udowodnił, że jest artystą niepokornym i oryginalnym. Jego ekscentryczność jest odbierana różnie. Nie brakuje osób, które szczerze nie cierpią takiego grania i podejścia do muzyki. Czy jest kwestią przypadku, że zazwyczaj są to muzyczni konserwatyści, wielbiciele mainstreamu, dla których śmiałe, niekonwencjonalne eksploracje są tylko przejawem aberracji? Zapewne to jeszcze jeden dowód na to, że czasami problemem nie jest muzyka, ale słuchacz. Rzecz nie w tym, aby przekonywać kogoś na siłę. Ot, po prostu, zamiast być niewolnikiem pewnych konwencji, może czasami warto otworzyć się bardziej na nowe doznania dźwiękowe? Większa otwartość i tolerancja na ekscentryzm, odmienność jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Jeśli autentycznie chcemy poszerzać swoje horyzonty muzyczne, jest niemała szansa na to, że taka postawa pozwoli nam odkryć nowe, często mało znane lecz frapujące obszary sztuki dźwięku. Co do orkiestry Daevida Allena - nikt nie musi lubić zespołu. Rzecz w tym, aby posłuchać dziwnych dźwięków bez uprzedzeń. Piszę o tym dlatego, ponieważ w różnych miejscach w sieci spotkałem się z bardzo ostrymi, czasami wręcz chamskimi atakami na zespół.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietne recenzje. Te płyty to także moje ulubione. Odniosę się tylko do MMEB. Tak, ten zespół zdobył największy sukces w latach 70-tych co oczywiste, bo wtedy wpasował się umiejętnie w gatunek, który był popularny i moim zdaniem wszystkie płyty zasługują na wyróżnienie, a zwłaszcza "The Roaring Silence". Dla mnie to arcydzieło. Masz rację - covery mieli lepsze od oryginałów - np. Spirits of the Night, czy Blinded in the Night. Ten drugi - znakomity - znałem jeszcze z epoki, ale nie miałem pojęcia, że oryginał należał do Bruce'a (Bossa) Springsteena, który poznałem dużo później i nie mogłem uwierzyć jak z takiego knota można zrobić prawdziwą perełkę. ;-)
OdpowiedzUsuńBlinded in the Night - oczywiście Blinded by the Light. ;-)
OdpowiedzUsuńJakoś nie potrafię polubić Solar Fire. Blinded by the Light wiadomo, a reszta można posłuchać.
UsuńTylko ten Gong na półce, z tej piątki. You też najlepszy z Trylogii a potem dyspozycja dnia raczej.
Zwycięstwo You na album Canterbery Scene było jednak dla minie takim zaskoczeniem jak wczorajszy mecz, a nawet oba...
„Zwycięstwo You na album Canterbery Scene było jednak dla minie takim zaskoczeniem jak wczorajszy mecz, a nawet oba...”
OdpowiedzUsuńJako że nie każdy zna forum „Muzyczne Dinozaury”, wyjaśnię, że chodzi o ranking na najlepszy album sceny Canterbury, który odbył się w 2015 roku. Miałem przyjemność go prowadzić. Pierwsza trzydziestka wyglądała następująco:
1. Gong – You – 340 pkt / 14 głosów
2. Soft Machine – Third – 335 pkt / 13 głosów
3. Caravan - In the Land of Grey and Pink – 278 pkt / 13 głosów
4. Robert Wyatt - Rock Bottom – 274 pkt / 12 głosów
5. Caravan - If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You – 265 pkt / 11 głosów
6. Picchio dal Pozzo - Picchio dal Pozzo – 258 pkt / 13
7. Hatfield and the North - The Rotter’s Club – 249 pkt / 14 głosów
8. The Soft Machine - Volume Two – 230 pkt / 11 głosów
9. Gong - Angel’s Egg – 225 pkt / 11 głosów
10. Matching Mole - Matching Mole – 215 pkt / 11 głosów
11. Hatfield and the North - Hatfield and the North – 196 pkt / 11
głosów
12. Khan - Space Shanty – 191 pkt / 13 głosów
13. Egg - The Polite Force – 187 pkt / 10 głosów
14. Caravan - For Girls Who Grow Plump in the Night – 171 pkt / 9 głosów
15. Gong - Flying Teapot – 170 pkt / 10 głosów
16. Arzachel – Arzachel – 126 pkt / 11 głosów
17. Steve Hillage - Fish Rising – 125 pkt / 8 głosów
18. Soft Machine – Fourth – 124 pkt / 8 głosów
19. The Soft Machine - The Soft Machine – 123 pkt / 6 głosów
20. The Keith Tippett Group - Dedicated to You, But You Weren't Listening – 122 pkt / 7 głosów
21. Supersister - To the Highest Bidder – 120 pkt / 9 głosów
22. Soft Machine – Bundles – 114 pkt / 8 głosów
23. National Health - Of Queues and Cures – 109 pkt / 8 głosów
---- Gong - Camembert Electrique – 109 pkt / 6 głosów
25. Soft Machine – Six – 105 pkt / 6 głosów
26. National Health - National Health – 104 pkt / 8 głosów
---- Kultivator - Barndomens Stigar – 104 pkt / 5 głosów
28. Supersister - Present From Nancy – 96 pkt / 7 głosów
29. Caravan – Caravan – 93 pkt / 7 głosów
30. Egg – Egg – 88 pkt / 5 głosów
@ Soundchaser
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o „Blinded By The Light”, mam podobne odczucia. Oryginał Springsteena, delikatnie rzecz ujmując, nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Przed laty wysłuchałem raz. Więcej nie mam ochoty. Mocnym punktem „The Roaring Silence” (1976) jest również „Singing The Dolphin Through”. Oryginał Mike’a Herona jest sympatyczny. Manfred Mann ponownie pokazał jednak, że dobry songwriting i kreatywne podejście do tematu są na wagę złota. Na „Watch” (1978) znajdziemy kolejne spektakularne przykłady.
Na „Nightingales & Bombers” (1975) jest jeszcze inny cover Bossa. Rzecz jasna, chodzi o tytułową kompozycję. I w tym przypadku zdecydowanie wyżej cenię sobie cover. Urokliwy „Visionary Mountains” z repertuaru Joan Armatrading to już bardziej skomplikowana sprawa. Obydwa mają swoje niezaprzeczane zalety. Wersja grupy Manna jest w dużym stopniu odmienna. Dokładnie takie powinno być podejście do coveru. Nie ma nic gorszego niż daleko posunięte żerowanie na pomysłach innych.