1.03.2024
W marcu grupa zagrała kilka koncertów, przeważnie w Londynie. Jedyny zagraniczny miał miejsce 29 marca w Amsterdamie w klubie „Paradiso”. Na szczęście został zarejestrowany przez właściciela sklepu płytowego Leo Schelvisa, który zaproponował muzykom oficjalne wydanie materiału. Spotkał się jednak z odmową. Nagrania z tego koncertu przez wiele lat krążyły w wersji bootlegowej.
Dopiero w 1995 roku światło dzienne ujrzał zapis występu dokonany przez Schelvisa. Jest to niezwykle cenny dokument dźwiękowy. Dlaczego? Głównie z trzech powodów. Primo, koncert jest po prostu wyborny. Secundo, szalenie trudno jest znaleźć występ Soft Machine z lat 60. z bardzo dobrą jakością dźwięku. Tertio, „Live At The Paradiso” pozwala nam lepiej uchwycić ewolucję stylistyczną bandu między „Volume Two” i „Third”. W pierwszej połowie 1969 roku muzycy w czasie koncertów grali ekstremalnie głośno. Nigdy przedtem, ani potem na słuchaczy nie spadała tak potężna fala dźwięków. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że muzycy mieli zwyczaj grać z zatyczkami do uszu. Dla słuchaczy było to podobno oszałamiające doświadczenie. Hugh Hopper żartował po latach, iż pewnie niemała część ich fanów miała potem kłopoty ze słuchem. Słuchając tej płyty od razu można zorientować się, iż w zespole nie ma już Kevina Ayersa. Następuje wyraźne odejście od formuły „piosenkowego” grania. Stylistycznie jest to muzyka bardziej jednorodna, już nie tak eklektyczna, grawitująca wyraźnie w stronę jazz-rockowej psychodelii. Eklektyzm był wyraźnie zauważalny już na „Middle Earth Masters”, gdzie obok eksperymentalnych i rozimprowizowanych utworów instrumentalnych pojawiały się dość konwencjonalne piosenki Ayersa.
Porównując ten zapis z materiałem z „Volume Two”, który powstał niemal w tym samym czasie (luty-marzec 1969) widać wyraźnie, iż dominuje muzyka instrumentalna. Prezentowany jest wyłącznie repertuar z „Volume two”, co jest dość znamienne. W tym czasie twórczość zespołu rozwijała się bardzo dynamicznie, nie dziwi zatem fakt, że muzyka z debiutanckiego krążka była już dla artystów odległą przeszłością. Niektóre partie wokalne z „Volume two” zostały pominięte (vide „Dedicated To You, But You Weren't Listening”, obydwie części „A Concise British Alphabet”). Okrasą wydawnictwa jest z pewnością brawurowe wykonanie suity „Esther's Nose Job”, zagrane z niezwykłą swadą i wirtuozerią. To jeden z tych utworów w dorobku zespołu, który można uznać za wybitny. Doskonale oddaje świeżość muzyki oraz maestrię kompozytorską. Utwór jest bardzo wyrafinowany jak na realia sztuki rockowej schyłku lat 60., nawet biorąc namiar na to, iż to właśnie w tym okresie przybierała niejednokrotnie coraz bardziej dojrzały charakter.
Słuchając „Live At The Paradiso” ma się nieodparte wrażenie, iż między muzykami panuje niezwykła ,,chemia”, pomimo tego, iż w sensie wizualnym nie można było tego dostrzec. W ich przypadku nie była to typowa interakcja występująca zazwyczaj na scenie. Introwertyczny charakter większości z nich determinował jednak właśnie taką postawę. Każdy z artystów był zupełnie zatopiony w swoim świecie, skupiając się na partiach granych na swoim instrumencie. Ogólne wrażenie nie pozostawia jednak wątpliwości - mamy do czynienia ze świetnie zgranym muzycznym organizmem. Istotne znaczenie mógł mieć fakt, iż w tym czasie między muzykami jeszcze mocno nie iskrzyło na gruncie interpersonalnym. Dopiero w 1970 roku zaczęła z wolna kształtować się linia podziału między Robertem Wyattem a jego kolegami. Obok opus magnum z tego okresu, a więc suity „Esther's Nose Job”, uwagę przykuwały wyśmienite wersje „Dada Was Here”, „Pig” i „Hibou, Anemone And Bear”, zaświadczające jeszcze raz, iż Soft Machine był „zwierzęciem koncertowym”, potrafiącym na żywo uwypuklić zalety kompozycji.
Na „Live At The Paradiso” z całą mocą ujawnia się jedyny w swoim rodzaju styl zespołu. Robert Wyatt uskutecznia zabawy w duchu surrealizmu. W tekstach zauważalna jest tendencja do wplatania neologizmów, pojawiają się przeróżne zabawy leksykalne. Poszerzeniu uległa paleta wokalnych środków wyrazu. W tej dziedzinie Wyatt nie będzie mógł jednak kontynuować eksperymentów w ramach pracy w Soft Machine. Jak na rockowe standardy, niezwykłym bogactwem cechuje się warstwa rytmiczna kompozycji. Wyatt wykazuje się nie tylko kunsztem technicznym ale także inwencją strukturalną (np. nietypowe podziały rytmiczne). Mike Ratledge wykształcił już w pełni swój charakterystyczny styl gry na organach Lowreya. Szczególnie godne uwagi jest prekursorskie wykorzystywanie fuzz boxu. W niemałym stopniu dzięki temu jego instrument posiadał natychmiast rozpoznawalny sound. To właśnie Ratledge jeszcze przed nagraniem „Volume Two” namówił Hoppera, aby także zastosował fuzz box. Rychło przyczyniło się to do tego, że basista wypracował specyficzny styl gry na swoim instrumencie. Hopper był obok Paula McCartneya pierwszym basistą stosującym fuzz box. Styl McCartneya był jednak dość tradycyjny. Autor „Let It Be” traktował ten element przede wszystkim jako nowinkę techniczną, natomiast śmiałe eksperymenty Hoppera zaowocowały wypracowaniem unikalnego brzmienia. Emancypacja basu w obrębie gry zespołowej ujawniła nowe możliwości ekspresji, pokazywała również świeże i elastyczne podejście do tekstur kompozycji. Hopper dodał zatem swoją cegiełkę po innowacjach Jacka Bruce'a, który w okresie gry w Cream niejako zredefiniował rolę gitary basowej w zespole rockowym.
Uwagę zwracał fakt, że grupa nadal obywała się bez gitarzysty, co w tamtych czasach należało do rzadkości. Po odejściu Ayersa było to jeszcze bardziej dojmujące. Spójność koncepcji artystycznych, nietypowa narracja muzyczna i forma kompozycji, oryginalna odmiana fuzji rocka, jazzu i eksperymentalnej elektroniki, osobliwe teksty – oto główne elementy składowe psychodelicznego wcielenia zespołu. Osoby, które lubią poznawać różne progresywne idee w obrębie szeroko pojętej rockowej i okołojazzowej awangardy, na „Live At The Paradiso” znajdą sporo materiału do analiz. Na koniec, jako że mamy do czynienia z materiałem archiwalnym, krótko o sferze technicznej wydawnictwa. Jakość dźwięku jest w sumie dość dobra, aczkolwiek posiada pewne uchybienia. Niejednokrotnie dźwięk zdaje się falować (dobrze słychać to na przykładzie wokalu Wyatta i jego perkusji). Z pewnością dobrze stało się, iż materiał ujrzał światło dzienne, jest bowiem bezcennym dokumentem ukazującym schyłkowy okres psychodeliczny.
Ocena: 9/10
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Soft Machine - Live At The Paradiso 1969 (1995)
1. Hulloder 0:24
2. Dada Was Here 8:21
3. Thank You Pierrot Lunaire 0:45
4. Have You Ever Bean Green? 0:57
5. Pataphysical Introduction Pt II 1:00
6. As Long As He Lies Perfectly Still 1:55
7. Fire Engine Passing With Bells Clanging 2:17
8. Hibou, Anemone And Bear 4:17
9. Fire Engine Passing With Bells Clanging (Reprise) 3:26
10. Pig 4:21
11. Orange Skin Food 0:25
12. A Door Opens And Closes 1:18
13. 10:30 Returns To The Bedroom 10:59
Skład:
Robert Wyatt - perkusja, wokal
Mike Ratledge - instrumenty klawiszowe
Hugh Hopper - gitara basowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz