2.05.2023
KRYTYCZNA RECEPCJA PŁYTY
„Tales From Topographic Oceans” nadal wzbudza kontrowersje. W tym roku świętować będziemy pięćdziesiątą rocznicę wydania. To dobry czas, aby spojrzeć na niego z szerszej perspektywy. W pierwszej części tekstu skupię się przede wszystkim na przedstawieniu krytycznych opinii na jego temat. Głównie z okresu, gdy ujrzał światło dzienne. W drugiej części przedstawię własne opinie i przemyślenia.
Yes na swoich pierwszych albumach grał bezpretensjonalną muzykę, która trafiała również do bardziej mainstreamowo nastawionych krytyków i słuchaczy. Problem w tym, że orkiestra Andersona nie miała jeszcze wtedy tej siły rażenia. Po pierwsze, gitarzysta Peter Banks i klawiszowiec Tony Kaye, pomimo dobrego warsztatu, nie byli w stanie dać zespołowi jakości, jaką zapewnili Steve Howe i Rick Wakeman. Po wtóre, muzycy mozolnie rozwijali swój warsztat kompozytorski. Już na „The Yes Album” (1971) było słychać przebłyski znakomitego grania, jednak nadal to nie było jeszcze TO. Okres artystycznej prosperity otwiera „Fragile” (1971). To właśnie wtedy ukonstytuował się klasyczny skład kwintetu. Z perspektywy czasu perłą w koronie jest „Close To The Edge” (1972), bodaj najznakomitszy przykład estetyki rocka symfonicznego w wydaniu Yes. Później zespół próbował modyfikować swoje brzmienie, pojawiały się różne koncepcje rozwoju. Pierwszym przykładem nieco innego podejścia do progresywnego idiomu był „Tales From Topographic Oceans”.
Po nagraniu „Close To The Edge” zespół poszukiwał „Wielkiej Idei”, chciał bowiem stworzyć coś jeszcze bardziej intrygującego i oryginalnego. Jon Anderson wspominał: W tym czasie ktoś zakpił sobie z nas i napisał, że następną płytę Yes wypełni dźwiękowa wersja Biblii, pomyślałem wtedy: „o ty sukinsynu, zobaczysz, że naprawdę to zrobimy ”. Ostatecznie stało się nieco inaczej. Inspiracją okazała się starohinduska księga „Autobiografia Yogi” Paramhansa Yogandy, zajmująca się aspektami religii i życia społecznego, a także medycyną, muzyką i architekturą. Grupa nagrała dwupłytowy album koncepcyjny, który wypełniły cztery suity. Czy takie wydawnictwo mogło nie być kontrowersyjne?
Dla jednych „Tales From Topographic Oceans” to najambitniejsze przedsięwzięcie zespołu w całej jego karierze, wedle innych, smutny przykład tego, jak można ulec złudzeniu wielkości. O ile w przypadku „The Lamb Lies Down On Broadway” przedmiotem kontrowersji były przede wszystkim hermetyczne teksty i zawiła historia, to w przypadku albumu Yes chodziło nie tylko o słowny przekaz, ale także muzykę. Brytyjscy dziennikarze, którym nie przypadła do gustu najnowsza propozycja zespołu, prześcigali się w wymyślaniu co bardziej złośliwych tytułów swoich recenzji. Nawiązywały one do tytułów ostatnich płyt zespołu („Mętne opowieści z dna”, „Na krawędzi nudy”, „Yes nad przepaścią”). Z drugiej strony, nie brakowało opinii wręcz entuzjastycznych. Dziennikarz „The Times” z emfazą ogłaszał, że The Ancient – Giants Under The Sun” będzie studiowany przez najbliższe dwadzieścia pięć lat jako punkt zwrotny w nowoczesnej muzyce. Faktem jednak jest, że dominowały opinie pełne rezerwy, często mocno krytyczne. W obozie Yes daleko było do zgodności. Najbardziej utożsamiali się z tym projektem Anderson i Howe. Squire i White mieli różne wątpliwości. Zdecydowanym przeciwnikiem był natomiast Rick Wakeman, który w jednym z wywiadów skonstatował: Ta muzyka była mi obca. Nie brzmiała właściwie. Wakeman pytany o przyczyny odejścia z zespołu w 1974 roku wyznał: Yes, a w szczególności „Tales From Topographic Oceans” , doprowadziły mnie do stanu frustracji. Pomyślałem, że jeśli Jon tak zdecydowanie broni tej płyty, to nie ma dla mnie miejsca w tym zespole.
Przytoczone fragmenty opinii na temat płyty są dość symptomatyczne dla krytyki rockowej. Mocno subiektywny ton, skłonności do przesady, wyzłośliwianie się. Zabrakło bardziej chłodnego, analitycznego podejścia do tematu. Nie można tego tłumaczyć tylko tym, że album wzbudzał kontrowersje. Szczególnie nurt „populistyczny” szczególnie się nie wysilił, operując znanymi kliszami. Już sam fakt, że płyta utrzymana była w konwencji rocka progresywnego wystarczył, aby obłożyć ją anatemą. Jest to znamienne, bo przecież nie inaczej było w przypadku innych płyt, które obecnie uważane są za arcydzieła gatunku. Ileż to razy bez umiaru rozpisywano się na temat pretensjonalności, przerostu formy nad treścią, wątpliwej sensowności łączenia klasyki z rockiem... Zamiast uogólniać i apodyktycznie ferować wyroki, lepiej skupić się na konkretnym wydawnictwie i precyzyjnie wskazać jego niedomagania. Takiego podejścia często, zbyt często brakowało. „Tales From Topographic Oceans” ma swoje mocne i słabe strony. Eksponowanie li tylko jego wad lub zalet prowadzi do jednostronnego obrazu całości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz