Yes - Tales From Topographic Oceans (1973) 2/2


 

 6.05.2023

 

SUBIEKTYWNA PRÓBA OCENY PO LATACH

Tales From Topographic Oceans” usłyszałem po raz pierwszy w 1988 roku. Od tej pory minęło już 35 lat. W tym czasie zaliczyłem niemało odsłuchów. Siłą rzeczy zebrało się trochę refleksji. W drugiej części tekstu postaram się pokrótce przedstawić swoje przemyślenia na temat tego kontrowersyjnego albumu. Uznałem, że najlepsza będzie forma dwuczłonowa, eksponująca wady i zalety wydawnictwa.

W niejednym miejscu w dobrym tonie jest przywalić temu albumowi. Tym bardziej, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat muzycy zespołu zrobili wiele, aby dostarczyć amunicji swoim oponentom. Od lat 80. - kwestią sporną jest dokładna data - zespół wyraźnie zaczął dryfować w stronę artystycznej mielizny. Jego dokonania w XXI wieku są smutnym świadectwem zagubienia i atrofii twórczej. Trzeba jednak pamiętać o tym, że w owym czasie jego skład personalny miał coraz mniej wspólnego z klasycznym Yes. Obecnie „Tales From Topographic Oceansnie wzbudza już może aż tak ognistych polemik, jak drzewiej to bywało, jednak nadal mocno polaryzuje opinie fanów zespołu i zwolenników rocka progresywnego. Wciąż brakuje nieco bardziej wyważonych recenzji i analiz, które pokazałyby wady i zalety tego wydawnictwa. Trudno nie zgodzić się z Rickiem Wakemanem, gdy mówi o tym, że na album trafiło za dużo materiału. Przy jego odpowiedniej selekcji można było pokusić się o usunięcie słabszych fragmentów. Kontrowersje nadal wzbudza górnolotna tematyka płyty, nie inaczej jest w przypadku specyficznej andersonowskiej poetyki. To zresztą wokaliście Yes dostało się najbardziej za „Topograficzne Oceany”. Być może zespół nadmiernie sobie pofolgował, zabrakło trochę wyczucia proporcji, paradoksalnie problemem mogło być także to, że nieco poniosły go ambicje.

Problemem nie była tylko właściwa selekcja pomysłów, ale także architektonika kompozycji. Czasami można odnieść wrażenie, że poszczególne segmenty zostały w sztuczny sposób połączone w rozbudowaną, wielowątkową całość. Zabrakło trochę konstrukcyjnej finezji z poprzedniego albumu. Szczególnie kłania się tytułowa suita, w której pojawiły się pomysły fakturalne wywiedzione  ze świata muzyki klasycznej (np. allegro sonatowe). Znacznie mniej przekonuje mnie pierwsza płyta w zestawie. Zarówno „The Revealing Science Of God (Dance Of The Dawn)” jak i „The Remembering (High The Memory)” wypadają dość blado na tle „Close To The Edge”. Zbawienne byłoby dla nich uszczuplenie formy, kondensacja treści, ewentualnie wykorzystanie najciekawszych pomysłów w innych kompozycjach. Krytyczne wypowiedzi Wakemana bynajmniej nie dziwią, bo faktycznie słychać, że do tej płyty nie przyłożył się tak, jak do dwóch poprzednich. Nie oznacza to jednak, że wypadł na niej kiepsko. Jego niektóre partie są wręcz przepyszne. W tym miejscu warto przywołać choćby frapujące kolorystyczne pejzaże syntezatorowe w „The Remembering (High The Memory)”. Niestety takich mocnych partii nie ma aż tak wiele, czasami klawiszowiec zdaje się być wielkim nieobecnym. Tales From Topographic Oceans” jest przykładem wydawnictwa, które żadną miarą nie jest świadectwem kryzysu twórczego. Jego mankamenty wynikają raczej z błędów natury konceptualnej. Okazuje się, że bynajmniej nie jest to taka prosta sprawa, bo o ile w przypadku poprzedniego projektu wszystko wypadło doskonale, to tym razem na różnych polach muzycznego przekazuje nie wszystko funkcjonuje należycie.

Nie sposób jednak nie dostrzec wielu zalet. Nie brakuje przepięknych fragmentów, o dużej sile wyrazu, melodii urzekających niezwykłą urodą, zniewalającego klimatu. Album był świadectwem dalszego rozwoju zespołu, który poszukiwał nowych rozwiązań aranżacyjnych, brzmieniowych, formalnych, niejednokrotnie osiągając na tym polu zachwycające rezultaty. Nawet w niezbyt przekonującym The Revealing Science Of God (Dance Of The Dawn)” podobać mogą się kunsztowne, jak na standardy rocka, wielogłosowe partie wokalne. W „Ritual (Nous Sommes du Soleil)” pojawiają się śmiałe eksploracje sonorystyczne. Szczególnie we wspomnianym „Ritual...” i „The Ancient (Giants Under The Sun)” uwagę zwracały interesujące próby unowocześnienia języka muzycznego. Na przestrzeni lat najchętniej wracałem do utworów, które wypełniły drugą płytę wydawnictwa. „The Ancient (Giants Under the Sun)” jest niezwykle klimatyczny. Pojawia się w nim sporo ciekawych pomysłów fakturalnych. Rej wodzi Steve Howe i jego przeróżne gitary. Intrygująco wypadają nie tylko ekspresyjne segmenty „elektryczne”, ale także urzekające delikatnością „akustyczne”. Najwyżej oceniłbym jednak „Ritual (Nous Sommes du Soleil)”. Yes pokazuje w nim nieco inne oblicze. To nie tylko paradygmatyczny model mainstreamowego progrocka, ale także przykład wycieczki w nieoczywiste rejony. Olśniewający jest eksperymentalny segment syntezatorowo-perkusyjny, w którym zespół ociera się mocno o awangardę.

Krytycy płyty nierzadko starali się obiektywizować swoje subiektywizmy i narzucali narrację słuchaczom. Nie dajmy się zwieść krytykantom, którzy skupiają się li tylko na jej glanowaniu. Pomimo swoich wad, jest to klasyczna pozycja gatunku, zasługująca na to, aby pochylić się nad nią z uwagą. Dopiero wtedy można pokusić się o garść refleksji. Na „Tales From Topographic Oceans” zespół sprawia trochę wrażenie osobnika odgrodzonego od słuchaczy wieżą z kości słoniowej, co po latach można poczytywać mu na plus. Szczególnie w zestawieniu z jego „przyziemnym” obliczem z lat 80. Jeśli nawet czasami ponosiła go ekstrawagancja i błądził w ciemnościach, to jednak w ogólnym rezultacie udało mu się stworzyć intrygujące dzieło, zawierające wiele elementów, za które Yes był szanowany, a nawet uwielbiany przez wielu zwolenników klasycznego rocka. Ich główne komponenty to: uduchowiona atmosfera, bogactwo brzmieniowe, umiejętne budowanie kontrastów, kunszt instrumentalny i wyśpiewywanie jedynych w swoim rodzaju „Cudownych Opowieści”.

 

   

2 komentarze:

  1. Anonimowy13/5/23 22:22

    Zawsze myślałem że Ritual jest zgrabną kompozycją studyjną nie do odtworzenia na koncercie, dopóki nie zobaczyłem w Katowicach z orkiestrą symfoniczną ( która w tym jedynym utworze poszła na "przerwę",)...i padłem na kolana,i trwam tak 20 lat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W latach 70. „Ritual (Nous Sommes Du Soleil)” był grany na koncertach. Dobra wersja tej kompozycji trafiła na „Yesshows” - jak dla mnie, to najlepszy oficjalny żywiec zespołu. Byłem na koncercie Yes w Katowicach w marcu 1998 roku. Wtedy z „Topograficznych oceanów” zagrali tylko „The Revealing Science of God (Dance of the Dawn)”.

      Usuń