Magma - Magma (1970)

 


7.10.2025


Czas na zespół, który w dobie PRL-u i czasach przedinternetowych nie był u nas dobrze znany. Eponimiczny debiut bandu Vandera nie jest dziełem wybitnym. Z różnych względów zasługuje jednak na uwagę. Bez trudu odnajdziemy na nim podwaliny nowej estetyki, którą dzisiaj znamy jako zeuhl.

Muzycy przez trzy miesiące usilnie szlifowali nowe kompozycje. Materiał na debiutancki album zarejestrowano w ciągu trzech kwietniowych dni w 1970 roku. Produkcji podjął się Laurent Thibault. Ostatecznie światło dzienne ujrzał w grudniu 1970 roku. Debiutancki album zespołu na niektórych kompaktowych wznowieniach nosi tytuł Kobaïa. W tym czasie skład bandu przedstawiał się następująco: Klaus Blasquiz (śpiew), François Cahen (fortepian), Alain „Paco” Charlery (trąbka, instrumenty perkusyjne), Claude Engel (gitary, flet, śpiew), Teddy Lasry (saksofon sopranowy, flet), Francis Moze (gitara basowa, kontrabas), Richard Raux (saksofon altowy i tenorowy, flet), Christian Vander (perkusja, śpiew).

Pierwotnie Vander nosił się z zamiarem stworzenia monumentalnej dziewięcioczęściowej opowieści. Życie zweryfikowało plany. Tylko dwie pierwsze płyty były ścisłą realizacją konceptu. Perkusista napisał historię w duchu science fiction, przedstawiając burzliwe dzieje konfliktu między dwoma cywilizacjami - ziemską i kobaïańską. Warto w największym skrócie przybliżyć treść części pierwszej. Akcja dzieje się w odległej przyszłości. Grupa Ziemian tworzy na odległej planecie, nazwanej przez nich Kobaïa, zręby nowej cywilizacji. Z czasem okazuje się, że na tle ziemskich standardów, jest to twór wręcz doskonały. W okresie kobaïańskiej prosperity na planetę dociera niespodziewanie statek kosmiczny z Ziemi. Przedstawiciele starej cywilizacji, zafascynowani osiągnięciami kobaïańskimi, postanawiają nakłonić część z nich, aby polecieli z nimi na Ziemię. Liczą na to, że nie tylko pomogą przezwyciężyć narastający kryzys, ale także stworzą równie doskonały system na Ziemi. Miał to być świat, w którym pierwiastek duchowy i materialny stanowiłyby harmonijną całość. Opowieść kończy się w momencie, gdy Ziemianie wraz ze swoimi gośćmi odlatują na naszą planetę.

Jaką muzykę zaproponował zespół na swoim debiucie? Przede wszystkim była to mieszanka rocka progresywnego i jazz-rocka, czasami pobrzmiewały echa free jazzu. Najbliższe konwencji jazz-rocka są cztery utwory z pierwszej płyty analogowej (Aïna, Malaria, Sohïa, Sckxyss). Wszystkie są dość interesujące, aczkolwiek nieco szablonowe, dlatego trochę zlewają się w jedną całość. Akcenty free jazzowe odnajdziemy w trzech kompozycjach: tytułowej, Naü Ektila i Mûh. Najczęściej mają podobny charakter – pojawiają się w czasie kulminacji, gdy wyswobodzone, bardzo ekspresyjne instrumenty dęte ewokują dźwiękowy świat „późnego” Coltrane'a (skoki rejestrowe, ostre przedęcia, silnie dysonansowa faktura). Debiut wraz z 1001° Centigrades pokazuje band Vandera w bardziej jazzowym wcieleniu. Niemała w tym zasługa muzyków, takich jak François Cahen i Teddy Lasry, którzy mieli znaczący wpływ nie tylko na brzmienie, ale także ostateczny kształt kompozycji.

Wyraźnie słychać, że niektórzy muzycy bardziej zakorzenieni są w rockowym świecie (Moze, Engel), innych ciągnie w stronę jazzu (Lasry, Cahen). Bardziej skomplikowany jest przypadek Vandera, który umiejętnie balansuje między różnymi konwencjami. Podobnie jak w tym samym czasie Robert Wyatt, stara się na własną modłę zintegrować rytmiczny świat rocka i jazzu. Jego próby są tylko po części zadowalające. Brakuje mu jeszcze subtelności i wyrafinowania, które cechuje grę dobrych jazzowych drummerów. Formuła syntezy pierwiastków rockowych i jazzowych nie jest na tym albumie jakoś szczególnie oryginalna. Większość pomysłów wpisuje się w szeroko rozpowszechniony paradygmat (np. gitara i sekcja rytmiczna ewokują zazwyczaj świat rocka, natomiast dęciaki wnoszą koloryt jazzowy).

Co zatem buduje tożsamość płyty? Wskazałbym przede wszystkim trzy elementy. Ważnym wyróżnikiem jest sztuka wokalna Klausa Blasquiza, wspomaganego przez Christiana Vandera. Warto zaznaczyć, że nie jest to jeszcze ten wielce specyficzny rodzaj śpiewu. Odmienny jest również aranż (m.in. brakuje charakterystycznych partii quasi chóralnych). Tak czy inaczej, trudno nie zauważyć, że w tym względzie z wolna tworzy się nowa formuła przekazu. Wprawdzie muzycy mają predylekcje do rozbudowanej formy wypowiedzi, jednak warto zauważyć, że ostateczny kształt całości odbiega nieco od wzorców wypracowanych przez prominentnych przedstawicieli rocka progresywnego (suity, kilkuczęściowe cykle). Co istotne, Vander nie szuka inspiracji w formach z odległych epok (barok, klasycyzm, romantyzm).

Czasami można odnieść wrażenie, że zespół błądzi po omacku. Muzyczne ingrediencje są trochę chaotyczne, miejscami zabrakło zmysłu architektonicznego i właściwej selekcji materiału (Stöah, Mûh). Niemniej i w tym względzie zespół jest na dobrej drodze do wykształcenia własnego języka, co z całą mocą objawi się na 1001° Centigrades (1971). Już na debiucie w tytułach utworów i tekstach pojawia się wymyślony przez Vandera język kobaïański. Będzie to jeden z kluczowych czynników konstytuujących tożsamość zespołu, jego wizytówka i znak rozpoznawczy. Oprócz powyższych przykładów, warto jeszcze zwrócić uwagę na inne elementy, które już wkrótce będą kojarzyć się z francuską orkiestrą. Pojawiają się charakterystyczne motywy i patenty - struktury repetytywne, specyficzne faktury fortepianowe. W obrębie szeroko pojętego rocka powstawała nowa jakość. Z czasem wyodrębni się nowy nurt muzyczny - zeuhl (po kobaïańsku „niebiański”).

Eponimiczny debiut jest pozycją godną uwagi, jednak do wybitności sporo mu brakuje. Zespół niejednokrotnie sprawia wrażenie osobnika, który bardzo chce, jednak nie zawsze może. Pod względem wykonawczym, na tle późniejszych albumów, nie wygląda jeszcze tak imponująco. Trzeba jednak pamiętać o tym, że zdecydowana większość materiału została nagrana niemal na żywo. Produkcja nie jest z pewnością idealna. Ekipa techniczna borykała się z różnymi ograniczeniami (np. czynnik czasu). Między innymi dlatego muzyka miejscami zalatuje trochę naftaliną. Błędem było to, że album ukazał się jako wydawnictwo dwupłytowe. W zestawie nie brakuje pozycji nierównych, niektóre kompozycje są ewidentnie zbyt długie (Auraë, Stöah, Mûh). Właściwa selekcja materiału jest w takiej sytuacji zbawienna. Muzyka nie ma jeszcze tej siły rażenia, jest dość surowa, w sferze kompozytorskiej słychać rezerwy. Nie jest to jeszcze dojrzałe, mocno zindywidualizowane wcielenie Magmy. Nieopierzona wersja zeuhl ma swoje słabości, jednak trudno nie zauważyć, że rodzi się nowa formuła muzykowania.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Magma - Magma (1970)

 

A1 Kobaïa (10:15)

A2 Aïna (6:15)

A3 Malaria (4:20)

B1 Sohïa (7:35)

B2 Sckxyss (3:47)

B3 Auraë (10:55)

 

C1 Thaud Zaïa (7:00)

C2 Naü Ektila (12:55)

D1 Stöah (8:05)

D2 Mûh (11:13)

 

Skład:

Christian Vander - perkusja, śpiew

Klaus Blasquiz - śpiew

Claude Engel - gitara, flet, śpiew

Francis Moze - gitara basowa, kontrabas

Teddy Lasry - saksofon sopranowy, flet

Richard Raux - saksofon tenorowy i altowy, flet

François Cahen - fortepian

Alain Charlery "Paco" - trąbka, instrumenty perkusyjne



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz