4.06.2024
Edgar Winter jest bratem słynnego gitarzysty i wokalisty Johnny'ego. Panowie zaczynali karierę grając razem w wielu teksańskich klubach. Wytwórnia HNE Recordings postanowiła wziąć na tapetę dokonania młodszego z braci. Czteropłytowy box zawiera albumy solowe nagrane przez Wintera w latach 1970-1981.
„Entrance” (1970) to pierwsze autorskie dzieło w dorobku muzyka. Dobrze pokazuje szerokie spektrum stylistyczne, które było przedmiotem jego zainteresowania. Jest to znakomite wprowadzenie w jego muzyczny świat. Melanż bluesa, popu, jazzu, rocka, a czasami nawet odwołań do muzyki klasycznej. Niby są to zwykłe piosenki, jednak słychać w nich niemałe ambicje młodego autora. Większość z nich wyszła zresztą spod ręki Edgara Wintera. Niektóre utwory posiadają bogate aranżacje, wzbogacone o brzmienie sekcji smyczkowej i dętej. Winter zawsze postrzegał siebie jako człowieka syntezy i unikał prostego zaszufladkowania. Wedle mojego przekonania „Entrance” to zdecydowanie najbardziej udany album w jego solowym dorobku. Zważywszy, że jest to debiut, zaskakuje dojrzałością. Trafiło na niego sporo udanych piosenek. Niektóre to prawdziwe perełki („Winter's Dream: Entrance”, „Re-Entrance”, „A Different Game”). Prawdziwą wizytówką płyty jest blues „Tobacco Road”. Płyta nie odniosła sukcesu, choć niewątpliwie na niego zasługiwała.
Druga pozycja w zestawie to „Jasmine Nightdreams”, która oryginalnie ukazała się w 1975 roku. Ponownie cechuje ją eklektyzm, choć może nieco mniejszy niż w przypadku debiutu. Niestety, ale nie jest to pozycja na miarę „Entrance”. Prezentuje dość wyrównany poziom, jednak w zestawie próżno szukać perełek, które przykułyby uwagę słuchacza. Edgar Winter powrócił na tym albumie do swoich korzeni, stąd w niektórych kompozycjach słychać silne wpływy bluesa. Otwiera się również na nowe trendy, stąd większa obecność syntezatorów, które nieco zmiękczają brzmienie utworów („Tell Me In A Whisper”, „The Sky Train”, „Solar Strut”). Album był świadectwem tego, że zainteresowanie jego twórczością stopniowo się zmniejszało (apogeum popularności to lata 1971-1974). Z pewnością nie pomogły dość nijakie single, które nie zawojowały list przebojów.
„The Edgar Winter Album” (1979) to trzecie solowe wydawnictwo w dorobku Wintera. W porównaniu z „Jasmine Nightdreams” zmiany są naprawdę duże. Tym razem artysta sformował zupełnie nowy skład i postanowił zapuścić się w rejony muzyki tanecznej. Cały album mocno przesiąknięty jest funkiem i disco. Oprócz tego słychać wpływy soulu. Dominują zdecydowanie dynamiczne utwory, choć nie brakuje również bardziej tradycyjnych ballad („Dying To Live”, „Forever In Love”). Brzmienie mocno zdominowane jest przez syntezatory. „The Edgar Winter Album” to jedna z najbardziej kontrowersyjnych płyt w dorobku artysty. Starym fanom nie przypadł do gustu flirt z disco, pojawiały się zarzuty o komercjalizm i koniunkturalizm, narzekano również na syntetyczne brzmienie. Z drugiej strony, niektórzy krytycy podkreślali, że Winter całkiem nieźle potrafił odnaleźć się w nowej estetyce. Kto miał rację? Najlepiej posłuchać samemu.
Ostatnia płyta w zestawie to „Standing On Rock”, która światło dzienne ujrzała w 1981 roku. Winter ponownie nagrywa materiał z nowymi muzykami. Zwiastowało to kolejne zmiany. I tak też się stało. Tym razem artysta, pomny doświadczeń z okresu „The Edgar Winter Album”, postanowił bardziej wyważyć proporcje. Obok syntezatorów, które nadal odgrywają istotną rolę, pojawia się gitara, ponadto, jak zwykle saksofon altowy, na którym gra lider projektu. „Standing On Rock” miał być powiewem świeżości, stąd wyraźnie ejtisowe brzmienie. Niestety dzisiaj brzmi dość archaicznie. Tym razem Edgar Winter zaproponował mieszankę popu, rhythm'n'bluesa, pop rocka, bluesa i smooth jazzu. Album niestety nie zachwyca, jest nad wyraz przeciętny. Trudno wyróżnić jakikolwiek utwór. Nie dziwi zatem fakt, że nie odniósł sukcesu komercyjnego.
Czy warto sięgnąć po ten czteropłytowy box? „Tell Me In A Whisper – The Solo Albums 1970-1981” to cenna pozycja dla fanów artysty. Obawiam się, że raczej tylko dla nich. Godny uwagi jest przede wszystkim „Entrance”. Pozostałe trzy płyty artysty niczym szczególnym się nie wyróżniają, dlatego spokojnie można sobie je darować. Na koniec, gwoli kronikarskiego obowiązku, dodam jeszcze, że do podstawowego repertuaru z poszczególnych płyt w każdym przypadku dodano po kilka bonusów. Szkoda jednak, że są to tylko alternatywne wersje znanych kompozycji (najczęściej singlowe i monofoniczne).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz