20.06.2024
W dwóch szkicach przedstawię portret Keitha Emersona. Postaram się ukazać różne punkty widzenia. W krytycznym przedstawię najczęściej podnoszone zarzuty. W części apologetycznej pojawi się szereg argumentów przemawiających na jego korzyść.
Keith Emerson to jeden z najważniejszych muzyków z kręgu rocka progresywnego. Był jednym z prekursorów gatunku, tworząc w latach 60. jego podwaliny. Starał się budować mosty między światem rocka i muzyki klasycznej. Jego muzyka oraz zachowanie na scenie wywoływały sporo kontrowersji. Zdaniem przeciwników jego twórczość była klasycznym przykładem przerostu formy nad treścią, raziła pretensjonalnością oraz brakiem umiaru. Z kolei w optyce jego entuzjastów jawiła się jako reprezentatywny przykład ambitnego i oryginalnego dokonania rockowego twórcy, który udowodnił, że rock progresywny w swoich najlepszych przejawach może dostarczyć wymagającemu słuchaczowi artystycznej satysfakcji. Nie pierwszy to przykład tak drastycznej rozbieżności w ocenie dorobku znanego muzyka rockowego. Opinie na temat Emersona formułowane przez żurnalistów niejednokrotnie wiele mówiły też o nich samych. W tym miejscu warto zaznaczyć, że wybrałem cytaty znanych i w niektórych kręgach poważanych dziennikarzy muzycznych. Przypadek Emersona to tylko fragment większej całości. Rockowa krytyka zasługuje na oddzielny tekst.
Emerson, Lake & Palmer nigdy nie mieli dobrej prasy. Tak było od samego początku, gdy objawili się światu jako pierwsza rockowa supergrupa lat siedemdziesiątych. Muzykom nie zależało na bliskich kontaktach z prasą. Dziennikarze nie byli zapraszani na występy, nie były finansowane ich pobyty w czasie tras koncertowych, co wówczas było czymś powszechnie spotykanym. Trio zamieszczało w prasie znikome ilości reklam. Relacje na linii zespół - prasa muzyczna były fatalne. Atmosfera stała się do tego stopnia nieprzyjemna, że Emerson po kolejnym paszkwilu w jednym z czasopism postanowił zupełnie zaprzestać udzielania wywiadów. Najczęściej czynił to Greg Lake i, co ciekawe, to właśnie on mógł liczyć na w miarę pochlebne opinie na swój temat. Było to sporym kontrastem na tle wizerunku Emersona, z którego dworowano sobie nagminnie, niejednokrotnie w mało wybredny sposób. Na początku lat 70. w środowisku muzycznym krążyła plotka jakoby dziennikarze obiecali zespołowi, że zrobią wszystko, aby nigdy żaden ich album nie dotarł do pierwszego miejsca na liście najlepiej sprzedających się płyt . Ciekawa sprawa miała miejsce w przypadku płyty „Tarkus” (1971). W niektórych czasopismach muzycznych figurował na pierwszym miejscu, natomiast w innych na drugim. Dzisiaj łatwo zweryfikować takie dane. W Wielkiej Brytanii „Tarkus” dotarł do 1. miejsca. Wszystkie czasopisma, które umieściły go na 2. miejscu, świadomie wprowadziły zatem w błąd swoich czytelników.
Emersona karcono za odejście od wzorców pewnej specyficznej plebejskości, która jest immanentną cechą rockowej estetyki. Celował w tym szczególnie Lester Bangs, który był jednym z najbardziej zajadłych krytyków Emerson, Lake & Palmer. To właśnie on na łamach „Creem” sugestywnie zarzucił formacji, że „podstępnie sponiewierała wszystko to, co w rocku jest rynsztokowo najczystsze”. Podobny rys krytyki ujawnia lektura „Rolling Stone'a”. Dziennikarze tego czasopisma często formułowali tezę, że synteza muzyki rockowej i klasycznej jest niemożliwa, a zatem wszyscy, którzy taką fuzję próbują uskuteczniać, skazani są na drastyczny rozbrat z istotą rock'n'rolla. Muzyka Emerson, Lake & Palmer, zdaniem jego adwersarzy, była pozbawiona naturalności, gubiła pierwotną szorstkość i autentyzm rocka na rzecz snobistycznych pretensji, strojąc się w artystyczne piórka. Emerson zbierał często cięgi za epatowanie wirtuozerią. Wedle krytyków, nadmierne skupianie się na technicznych fajerwerkach i ekwilibrystycznych popisach prowadziło do tego, że muzyka stawała się mniej treściwa, natomiast zamierzona efektowność de facto stawała się efekciarstwem.
Emersonowi przypisywano technologiczną aberrację. Tuż po wydaniu „Brain Salad Surgery” (1973) dyżurny krytyk zespołu Lester Bangs pisał: To, co rzeczywiście czyni ELP wielkimi, to skala hałasu, który emitują. Razem z nimi wejdziemy w wiek totalnego rocka technologicznego. Jest to muzyka robota zmiksowana przez moduły ludzkie. Widok ogromu arsenału ELP ogrzałby schłodzone kości H. G. Wellsa. Syntezatory i jeszcze nie wiadomo co, a czarodziej Keith ma nie tylko swój rekwizyt w postaci komputera, ale także własny odbiornik TV. (…) Kryzys energetyczny ich nie dotyczy. Sprzęt składa się z ponad 200 elementów, wartych ponad 100 tysięcy funtów. Pięć godzin trwa rozpakowanie go i przygotowanie do gry. Pięć godzin spakowanie. Emerson ma trzynaście różnych instrumentów klawiszowych. Problem z wieloma zarzutami co bardziej zaciekłych krytyków zespołu był często tej natury, że trudno było odnieść się do nich na płaszczyźnie merytorycznej, gdyż zazwyczaj były pisane w jadowitym tonie. Wyraźnie było w nich widać sporą niechęć do wykonawcy, ponadto nierzadko miały charakter ataku personalnego (vide Robert Christgau i jego recenzja „Trilogy”, w której w niewybredny sposób obrażał muzyków). Jak bowiem odnieść się do słów Lestera Bangsa, który w recenzji ich koncertu porównał artystów do... zbrodniarzy wojennych!
Na szczęście pojawiały się też bardziej zdystansowane, merytoryczne przemyślenia. Do tego nurtu można zaliczyć wypowiedz wybitnego krytyka jazzowego, Joachima Ernsta Berendta, który tak oto postrzegał syntezatorową sztukę Emersona: W świecie rocka szeroka publiczność uznałaby zapewne, że Keith Emerson najlepiej gra na syntezatorze i ogólnie na instrumentach klawiszowych, ponieważ wspiera go potęga wielkiego reklamowego przekazu. Emerson jest jednym z tych doskonałych muzyków, którzy mylą wkład pracy z ekspresją. Często tworzy fantastyczne brzmienia, których nie osiągnął do tej pory żaden muzyk, zbyt jednak rzadko te brzmienia są organicznie zintegrowane z muzyką – pozostają gagami. Keith Emerson gra na swoich licznych instrumentach klawiszowych m. in. organach, fortepianie, syntezatorze, wyposażonych w dodatkowe akcesoria w bombastycznym „wagnerowskim stylu'' dosłownie zniewalającym widownię efektami grania, nastawionymi jedynie na komercyjny zysk. Jak widać z powyższych opinii, wachlarz krytyki wobec Emersona i jego grupy był dość szeroki. Częstokroć podobne zarzuty formułowano w kontekście działalności innych formacji związanych z progresywnym idiomem. Przypadek Emerson, Lake & Palmer był jednak szczególny ze względu na wyjątkowe nasilenie kontrowersyjnych wątków. Dlatego nie dziwi fakt, że z perspektywy adwersarzy jawił się często jako wzorcowy przykład aberracji rocka progresywnego
Par excellence progresywny okres działalności zamyka „Brain Salad Surgery”. Począwszy od wydanego w 1977 roku „Works Volume 1” Emerson stopniowo zaczął popadać w stagnację. Brzmienie jego syntezatorów stawało się coraz bardziej konwencjonalne, zatracając w rezultacie swój innowatorski charakter. W latach 80. próbował zręcznie łączyć współczesne trendy z tradycją rocka progresywnego, choć jego stylistyka kojarzyła się głównie z poprzednią dekadą (vide album „Emerson, Lake & Powell”). W kolejnych dekadach nie silił się już na nowoczesność, trzymając się stylu, który wypracował w okresie największej świetności. Jego kariera solowa nie obfitowała w sukcesy komercyjne i artystyczne. W swoim dorobku nie ma żadnej znaczącej płyty firmowanej tylko własnym nazwiskiem. Do najciekawszych można zaliczyć ścieżki dźwiękowe: „Inferno” (1980) i „Nighthawks” (1981).
Czemu "Works" już zaliczasz do tych nieprogresywnych? Nie jestem zbyt dobrze zapoznany z twórczością ELP, ale wydaje mi się, że "Pirates" to jedna z ich najlepszych kompozycji i nawet Lake'owi udało się wreszcie napisać jakąś ładną piosenkę ("Closer to Believing")...
OdpowiedzUsuń„Works Volume 1” w sensie stylistycznym wpisuje się w estetykę rocka progresywnego. Problem w tym, że zespół sprawia na nim wrażenie osobnika, który odnalazł swoją strefę komfortu i trzyma się wypracowanych wcześniej rozwiązań. Na każdym wcześniejszym albumie zespołu z lat 1970-1973 pojawiały się nowe pomysły, idee, rozwiązania, dzięki czemu muzyka brzmiała świeżo i nowocześnie. W 1977 roku „Works Volume 1” brzmiał bardziej jak album nagrany w pierwszej połowie lat 70. To nie jest tak, że zespół zupełnie zrezygnował z odświeżenia formuły, bo takie tendencje słychać. Czasami jest trochę zbyt zachowawczy (vide koncert fortepianowy Emersona), innym razem próby odświeżenia formuły są średnio przekonujące (kompozycje Carla Palmera). Moja opinia na temat tej płyty jest i tak lepsza niż wielu słuchaczy - warto sprawdzić choćby jej notowania na RYMie. 3/4 albumu oceniłbym, w większym lub mniejszym stopniu, pozytywnie. Nawet kontrowersyjny koncert fortepianowy Emersona, przy pewnych jego słabościach, ma również niezaprzeczalne zalety. Co do „Pirates” - pełna zgoda. Jak dla mnie to opus magnum dwupłytowego albumu. Umieściłbym go w TOP 10 najlepszych utworów zespołu.
OdpowiedzUsuń