8.12.2023
Peter Gabriel od dawna przyzwyczaił nas do tego, że jego albumy z premierowym materiałem ukazują się niezwykle rzadko. W przypadku najnowszego było to niemal czekanie na Godota. Ostatni, czyli „Up”, ukazał się we wrześniu 2002 roku. Być może niektórzy wspomną o „Scratch By Back” (2010) i „New Blood” (2011). Nie były to jednak płyty z nowymi utworami. Na pierwszym z wspomnianych pojawiły się covery, natomiast na drugim Gabriel nagrał swoje starsze kompozycje w wersji orkiestrowej.
Artysta przez wiele lat był znany z tego, że bynajmniej nie miał zamiaru żyć w świecie przeszłości. Stale eksperymentował na różnych polach muzycznego przekazu. Jego nagrania nie brzmiały, jak retro rock, który miałby zadowolić starych fanów. Ten obraz zmąciły wspomniane „Scratch By Back” i „New Blood”. Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, niepokojący był fakt, że artysta uskutecznia „festiwal powtórek”, tymczasem coraz bardziej zniecierpliwieni miłośnicy jego sztuki dźwięku czekali na nowe utwory. Po wtóre, aranże na wspomnianych płytach były dość tradycyjne i zachowawcze. Słychać było, że zarówno pod względem metrykalnym, jak i mentalnym nagrał je muzyk zaawansowany wiekowo. W kontekście nowego albumu siłą rzeczy rodziły się rozliczne wątpliwości. Czy artysta będzie kontemplował odległe czasy świetności, czy też ponownie zaryzykuje i nagra coś bardziej nowoczesnego? Poprzeczka była postawiona wysoko, ponieważ „Up” był zaskakująco udany. Skłaniałbym się nawet do przekonania, że jest to jedna z najbardziej znaczących pozycji w jego dyskografii.
Nie chcę już wracać do wieloletniej historii rejestracji nagrań oraz specyficznej promocji płyty, bowiem są dobrze znane. Skupmy się na muzyce. Pierwsze recenzje są na ogół pochlebne (np. „The Guardian”, „Mojo”), czasami wręcz entuzjastyczne, by przywołać tylko brytyjskie „The Independent” i „The Observer”. Na RYMie również radzi sobie co najmniej dobrze. Obecnie ma wyższa średnią niż „Up”. Wygląda na to, że niespecjalnie mi po drodze z tymi opiniami. Po kilku odsłuchach, mimo ogromnej sympatii dla wokalisty, nie mogę się jakoś zachwycić „I/O”. Niby nie jest źle, ale do doskonałości droga jest daleka. Oczywiście trzeba brać namiar na to, że Gabriel jest już dość wiekowym artystą, dlatego trudno było oczekiwać artystycznych rewelacji. Zważywszy jednak na fakt, że cyzelował swoje dzieło przez wiele lat, wzmagało to oczekiwania na coś ponadprzeciętnego.
„I/O” wypełniło 12 nowych utworów. Ponoć wokalista zgromadził około 130 mniej lub bardziej skończonych kompozycji. Selekcja była więc bardzo skomplikowana. Cóż z tego, skoro trudno dopatrzyć się w tym zestawie utworów naprawdę znaczących. W zasadzie każdemu można zarzucić to i owo. Z drugiej strony, na „I/O” nie ma żadnego ewidentnego „sęku”, który wywoływałby ból zęba lub uszu. Zazwyczaj poszczególne segmenty kompozycji są nierówne. Dobrym przykładem jest „The Court”, w którym mogą podobać się smaczki aranżacyjnie, jednak summa summarum jest co najwyżej „tylko” dobry. Po stronie „ma” artysta może zaliczyć „Panopticom”. W istocie jest to niezgorsza komercyjna lokomotywa płyty. Utwór ma chwytliwą melodię, jest dość wciągający i urozmaicony. W roli singla prezentuje się znacznie lepiej niż „The Barry Williams Show”, który był niemal antyreklamą znakomitego „Up”.
Całkiem niezły jest klimatyczny „Playing For Time”, choć nieco zaskakuje jego staroświeckość. Cóż, cały czas trzeba brać jednak namiar na to, że płytę firmuje artysta w wieku emerytalnym. Utwór tytułowy to chyba kolejne poszukiwanie nieco bardziej przebojowego tematu. Nieszczególnie to wyszło, bo jednak, mimo wszystko, brakuje mu naprawdę chwytliwej, zaraźliwej melodii. W podobnym duchu jest utrzymany „Road To Joy”, który swoją energetyczną napastliwością przywołuje skojarzenia z „Big Time” i przede wszystkim „Steam”. Jeśli ktoś liczył na materiał na hiciora, to musiał się zawieść. Znowu zabrakło bardziej wyrazistych elementów, nade wszystko kuleje jednak tkanka melodyczna. Pewien potencjał ma balladowy „Love Can Heal”. Szkoda jednak, że poszczególne elementy układanki prezentują zróżnicowany poziom. Refren w sferze melodycznej i aranżacyjnej po odpowiednim podrasowaniu mógłby być bardziej nośny i wyrazisty. „Olive Tree” również przywołuje skojarzenia z przeszłością. Głównie za sprawą dęciaków. I w tym przypadku nie ma jednak potencjału, aby szturmować listy przebojów, a tak było drzewiej w przypadku „Sledgehammer”. Wszystko można sprowadzić do jednego - powyższym utworom brakuje jakości ich słynnych poprzedników z takich płyt, jak „So” czy nawet „Us”.
„I/O” nie straciłby wiele, gdyby zabrakło na nim „This Is Home” i „So Much”. „And Still” wyróżnia się osobliwą atmosferą, jednak razi nieco jego minimalistyczny charakter. Aż prosiłoby się nieco ożywić aranżacyjnie strukturę kompozycji. Może taki był jednak zamiar artysty? Więcej oczekiwałem po finałowym „Live And Let Live”, który jest dokładnie taki, jak cały album - niezły, ale bez większego polotu i błysku. Cieszy fakt, że na pokładzie pojawiają się znowu stali współpracownicy Gabriela (np. Tony Levin, David Rhodes, Manu Katché). Personalna petryfikacja niesie jednak za sobą różne zagrożenia. W tym kontekście można zadać pytanie - czy „I/O” również z tego powodu nie cierpi na brak świeżych pomysłów i rozwiązań? Muzyka jest zbyt zachowawcza i przewidywalna. Być może zbawienny byłby dopływ świeżej krwi. Trudno spekulować w tej materii. Materiał wyjściowy miał jednak swoje ograniczenia, dlatego trudno było pokusić się o stworzenia dzieła choćby o zbliżonym potencjale do takich klasyków, jak „Peter Gabriel” (1982), „So” (1986) i „Up” (2002).
Z „I/O” wiązałem nadzieje, bo to jednak Peter Gabriel, jednocześnie pojawiały się obawy, że tym razem artysta zaserwuje nam rock geriatryczny. Nie jest to dzieło ani dla zatwardziałych ortodoksów, pławiących się li tylko w muzyce z lat 70. i 80., ani dla „nowocześniaków”, skupionych na najnowszych trendach w muzyce popularnej. Gabriel stara się udatnie balansować między powyższymi skrajnościami, jednak niewątpliwie tym razem znacznie bliżej jest mu do wersji retro. Zabrakło trochę nawiązań do nowych tendencji. Tak było choćby na „Up” w intrygującym „Growing Up”. Jak, generalnie rzecz biorąc, wypada „I/O” na tle wcześniejszych płyt studyjnych z premierowym materiałem? Gdybym miał pokusić się o gradację poszczególnych albumów, to najnowszy wylądowałby na przedostatnim miejscu. Wyprzedziłby tylko „dwójkę”, która nigdy do mnie nie przemawiała, nie licząc jednego utworu („White Shadow”). „I/O” to niezgorszy album, trudno pisać o jakimś szczególnym zawodzie, jednak nie sądzę, abym w następnych latach często do niego wracał.
Ocena: 6/10
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Peter Gabriel - „I/O” (2023)
1. Panopticom 5:13
2. The Court 4:20
3. Playing For Time 6:17
4. I/I 3:52
5. Four Kinds Of Horses 6:47
6. Road To Joy 5:21
7. So Much 4:50
8. Olive Tree 5:59
9. Love Can Heal 5:59
10. This Is Home 5:04
11. And Still 7:41
12. Live And Let Live 6:46
Skład:
Peter Gabriel - wokal, instr. klawiszowe, programowanie (1,2,4,6,8,10-12), instr. perkusyjne (5,9,11,12), charango (6), szklana harmonijka (11); Brian Eno - syntezator (1,2,5,10,12), instr. perkusyjne (1,2), programowanie (5,6,12), gitara (6), ukulele (6); Oli Jacobs - syntezator (1,3,4,10), programowanie (1,2,4,10,12), pianino (5), instr. perkusyjne (6); David Rhodes - gitara (1,2,4-12), dodatkowy wokal; Katie May - gitara (1,4), instr. perkusyjne (2,10,12), syntezator (4), programowanie (5), efekty (9); Tony Levin - gitara basowa; Manu Katché - perkusja (1-4,6,8,10,12); Richard Russell - instr. perkusyjne (5); Hans-Martin Buff - instr. perkusyjne (6); Ged Lynch - instr. perkusyjne (8,9); Oli Middleton - instr. perkusyjne (10); Steve Gadd - instr. perkusyjne (12); Tom Cawley - pianino (3); Ron Aslan - syntezator (6); Don-E - syntezator basowy (6); Angie Pollock - syntezator (9); Josh Shpak - trąbka (6,8); Paolo Fresu - trąbka (12); Evan Smith - saksofon (8); Richard Evans - flażolet (4), mandolina (8); Linnea Olsson - wiolonczela (9), dodatkowy wokal (9); Richard Chappell - programowanie (1,2,4,8,11,12); Ríoghnach Connolly - dodatkowy wokal (1,9,10); Melanie Gabriel - dodatkowy wokal (2,5,7,9,12); Jennie Abrahamson - dodatkowy wokal (9)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz