Roy Harper – Lifemask (1973). Autoplagiat czy twórcze rozwinięcie koncepcji muzycznych?


 

 4.06.2023

 

Na wstępie muszę przyznać, że Roy Harper jest jednym z moich ulubionych wykonawców folk rockowych. Najbardziej przemawiają do mnie jego płyty z lat 1967-1973. Debiutancki „The Sophisticated Beggar” (1966), jak dla mnie, jest zbyt ascetyczny. Od „Come Out Fighting Ghengis Smith” (1967) muzyka Harpera robi się coraz bardziej urozmaicona. Płyty z przełomu lat 60. i 70. można polecić nie tylko fanom folk rocka, ale także zwolennikom progresywnych klimatów.

Wprawdzie najsłynniejszym albumem w dorobku artysty jest „Stormcock” (1971), to jednak absolutnie nie można zapominać o „Lifemask”. Niezwykle ważny to album dla Harpera, zarówno pod względem artystycznym, jak i osobistym. Emanuje z niego niesamowita pasja, zaangażowanie, czasami wręcz dramatyzm przesłania. Suita „The Lord's Prayer”, wypełniająca całą drugą stronę płyty analogowej, to jedno z jego najwspanialszych osiągnięć. Spotkałem się kiedyś z opinią, że jest to w dużym stopnia kopia „Stormcock”. Wielce niezasłużony to sąd, dlatego w większym stopniu skupię się na tym wątku. Zacznijmy od kwestii bardziej ogólnych. Lifemask” miejscami wyraźnie zaczyna dryfować w stronę estetyki rockowej, najlepiej słychać to w „Highway Blues” i fragmentach „The Lord’s Prayer”. Płyta wyraźnie zrywa ze stylistyką ortodoksyjnego folk rocka. „Stormcock” w dużej mierze był jeszcze płytą akustyczną, natomiast na „Lifemask” Harper na szerszą skalę zaczyna śmiało wprowadzać elektryczne instrumentarium (gitara elektryczna, gitara basowa, syntezator). To, co rozpoczął na „Lifemask”, z całą mocą objawiło się na „HQ” (1975). Był to już wyraźny zwrot w stronę rockowej estetyki.

Na „Lifemask” pojawiają się nowe rozwiązania aranżacyjne, wzbogaceniu ulegają tekstury. Zauważalne jest ciekawe łączenie w jedną całość tkanki akustycznej z elektryczną. W „Little Lady” dochodzi jeszcze partia harmonijki ustnej. Pojawiają się nowe akcenty w sferze wokalnej – niespotykana wcześniej ekspresja i dynamika wykonania („Highway Blues”). „The Lord’s Prayer” nie ma swojego odpowiednika nie tylko na „Stormcock”, ale także na wcześniejszych płytach. Wystarczy porównać go choćby z inną rozbudowaną kompozycją, która trafiła na „Folkjokeopus” (1969). „McGoohan’s Blues” jest oparta na innych założeniach formalnych i fakturalnych. Generalnie, widać różnice także w tematyce tekstów. Na „Lifemask” klimat jest bardziej mroczny, co było związane z ówczesnym stanem zdrowia Harpera. Artysta w tym czasie bardzo zapadł na zdrowiu. Zdaniem lekarzy miał znikome szanse na przeżycie. Płyta w dużym stopniu miała charakter rozrachunkowy. Miał to być artystyczny testament muzyka. Summa summarum - w przypadku „Lifemask” nie mamy do czynienia z jakkolwiek pojętym plagiatem, ale twórczym rozwinięciem pomysłów.

Opus magnum w dorobku Harpera to rzecz jasna „Stormcock”. Jazda obowiązkowa nie tylko dla miłośników folk rocka, ale każdego rockfana. Zazwyczaj wysoko ocenia się również „HQ”, choć mnie ten album jakoś nigdy specjalnie nie przekonał. Znajdziemy na nim jedną z absolutnie najpiękniejszych kompozycji w dorobku artysty - „When An Old Cricketer Leaves The Crease”. Tak przy okazji, to jeden z dwóch ulubionych utworów wszech czasów Johna Peela. Z płyt nagranych w latach 80. niezła jest „The Unknown Soldier” (1980) – zręczne połączenie folk rocka z pop rockiem. Wielkim fanem Roya Harpera był Ian Anderson. W jednym z wywiadów powiedział kiedyś nieco żartobliwie: Myślę, że w muzyce rockowej w dziedzinie pisania tekstów nikt nie jest lepszy ode mnie. Nie licząc Roya Harpera”. Sztuka wokalna Andersona nie jest wolna od wpływów harperowskich. Jak przeora się dobrze płyty Jethro Tull i naszego dzisiejszego bohatera, można to dość łatwo wyłapać.

    

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz