Genesis - Duke (1980). Czas transformacji 3/3. Specjalny dodatek dla audiofilów


 

 7.09.2024

 

W swoich tekstach o muzyce skupiam się na kwestiach artystycznych. Tym razem coś dla audiofilów, szczególnie tych, których kręci analogowy świat dźwięku. Na przestrzeni lat  „Księcia” słyszałem na różnych nośnikach. W tym przypadku skupię się jednak na wydaniach winylowych. Z ciekawości zrobiłem również pomiary DR, czyli zakresu dynamiki.

Przesłuchane płyty:

- UK - first press - 1980 - DR - 12,5

- USA - pierwsze wydanie - 1980 - DR - 13

- Japonia - pierwsze wydanie - 1980 - DR - 12,5

- Kanada - pierwsze wydanie - 1980 - DR - 13

- UK - reedycja - 2012 - DR - 11

Ważna uwaga - wszystkie posiadam w formie zdigitalizowanej (24/96). Nie wiem, czy wiecie, ale ze wszystkich edycji kompaktowych najgorszy zakres dynamiki ma remaster z 2007 roku. Kompaktowe wydania z lat 80. miały od 11 do 13. W czasie odsłuchu wydań winylowych w przedbiegach odpadła reedycja z 2012 roku. Zdecydowanie gra najgłośniej. Można odnieść wrażenie, że, w jakimś tam stopniu, loudness war dotarł do świata winyli. Na szczęście na tym polu ów proceder z przyczyn technicznych nie będzie mógł rozwinąć skrzydeł. Pozostałe na dość zbliżonym, dobrym poziomie. Gdybym musiał dokonać gradacji, wyglądałoby to tak:

1. Kanada

2. Wielka Brytania 

3. Japonia 

4. USA

Kiedyś słyszałem również wydanie szwedzkie, ale ustępowało wszystkim wymienionym, poza tym jakość winyla nie była najwyższych lotów. „Kanadyjczyk” brzmi naprawdę bardzo przyjemnie. Nie tylko świetna jest dynamika, ale również inne parametry. Wystarczy posłuchać dość oszczędnego w sferze aranżacyjnej „Guide Vocal”. Wyraźnie większa głębia niż na reedycji z 2012 roku, do tego naturalność, wręcz namacalność dźwięku. Z doświadczenia muszę przyznać, że „Kanadyjczyki” to zazwyczaj  najwyższa półka. Od razu przychodzą mi na myśl płyty Rush i Kraftwerk. Wydanie z kraju Klonowego Liścia nie jest jednak czymś nieodzownym, bo wspomniane pierwsze wydania z Japonii i Stanów Zjednoczonych, czy też nade wszystko first press z Wielkiej Brytanii to praktycznie ten sam level. W tego typu przypadku wiele zależy od osobniczych preferencji.

Jeśli chodzi o wydania kompaktowe, to nie powinny Was zawieść następujące: angielskie z 1984 roku, japońskie z 1986 i 1991. Popularny remaster z 2007 roku jest kontrowersyjny. Na przestrzeni lat na różnych forach muzycznych nieraz spotykałem się z bardzo pozytywnymi opiniami na jego temat. Osobiście nie chce formułować apodyktycznych sądów. Najlepiej niech zainteresowani wyrobią sobie własną opinię na ten temat. Przedstawię jednak twarde, zobiektywizowane fakty, które zwolennikom tego wydania powinny dać do myślenia. Miks Nicka Davisa na pierwszy rzut ucha może wydać się efektowny i „nowoczesny”. Słychać wyraźnie, że idea „restauracji” dźwięku w dużym stopniu sprowadzała się do tego, aby uwspółcześnić „Księcia”. Płyta gra głośno, brzmienie jest wyostrzone. Uderzające jest to, że muzyce brakuje głębi, scena jest nieco spłaszczona. Poszczególne składniki są mniej zniuansowane i selektywne, natomiast brzmienie generalnie nie jest już tak plastyczne.

Wedle mojego przekonania miks Davisa bardziej trafi do młodszych fanów, wychowanych na współczesnym brzmieniu płyt kompaktowych i streamingu. Osoby znające płyty winylowe „z epoki” będą raczej pomstować na wspomniane innowacje dźwiękowe. Warto dodać, że na wydaniu z 2007 roku DR jest dość kiepski - wersja SACD  to tylko DR9. Wydanie kompaktowe z 1984 roku nie odstawało pod tym względem od winyla - DR 13. W latach 90. było pod tym względem niezgorzej - wydanie zremasterowane z 1994 roku - DR 12. Jak zatem widać Davis poszedł na zgniłe kompromisy, co niechybnie odbiło się na szacie dźwiękowej. Summa summarum - wydanie „Duke” z 2007 roku to kolejna ofiara loudness war, aczkolwiek nie w skrajnej postaci. Jeśli ktoś z Was darzy estymą analogowy sound, jednak z różnych względów nie ma dostępu do wydań winylowych, poleciłbym  raczej wydania kompaktowe z lat 90. i przede wszystkim 80. „Duke” nie jest wyjątkiem, ale normą, jeśli chodzi o remastery płyt Genesis dokonane przez Nicka Davisa. Trzeba brać to pod uwagę decydując się na zakup.

W serwisach streamingowych niepodzielnie królują miksy Davisa. Użytkownicy tego typu platform najczęściej są zatem skazani na odsłuch zmodernizowanego wydania, które pod względem brzmieniowym dość znacznie odbiega od winylowego pierwowzoru. W tym kontekście muszę jeszcze wspomnieć o jednym, przynajmniej dla mnie, dość irytującym fakcie. W przypadku starszych albumów (wydanych na początku lat 90 i wcześniej) platformy streamingowe zazwyczaj oferują odsłuch najnowszych wydań danej płyty. Lwia część to wydania z XXI wieku. Jesteśmy zatem skazani na słuchanie mniej lub bardziej skompresowanej muzyki z przeciętnym, a nierzadko dennym zakresem dynamiki. Wygoda wygodą, ale w czasie słuchania ulubionych płyt warto zadbać również o satysfakcjonującą jakość dźwięku. Dobrze byłoby, gdyby włodarze wielkich firm mieli w swojej ofercie również wydanie starsze, niezremasterowane. Słuchanie nowej płyty, która coraz częściej ma DR5 może być traumatycznym przeżyciem. Sound niektórych tego typu wydawnictw czasami kojarzy mi się z dźwiękiem piły tarczowej.

 

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz