Muzyka klasyczna - jak zacząć?

 


8.12.2025

Niniejszy tekst jest przeznaczony głównie dla osób, które chciałyby wejść do nowego muzycznego świata. Na początku drogi muzycznej poważka dla wielu, z różnych względów, może być problemem. Niejeden z Was, gdy zaczynał, miał do niej ambiwalentny stosunek. Nie da się ukryć, że w tym przypadku mamy do czynienia z procesem, który od słuchacza wymaga pewnego trudu. Ważne jest pozytywne podejście, konsekwencja, usilne poszukiwanie własnej ścieżki rozwoju. 

Na wstępie napiszę kilka zdań, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Muzyką na poważnie zainteresowałem się w wieku dwunastu lat. Wcześniej była tylko przyjemną tapetą dźwiękową, umilającą codzienną egzystencję. Wszystko zaczęło się od boomu polskiego rocka. W tamtych latach niemal każdy nastolatek słuchał takich wykonawców, jak: Perfect, Maanam, Lady Pank, Budka Suflera, Kombi, Republika. Moim ulubionym była wtedy formacja Grzegorza Ciechowskiego. Gdy miałem 16 lat zainteresował mnie rock progresywny. W kontekście niniejszego wpisu miało to fundamentalne znaczenie. Tak zwanej muzyki poważnej zacząłem słuchać w wieku 19 lat, a więc relatywnie późno. Dlaczego? Po pierwsze, byłem bez reszty zakorzeniony w muzyce rockowej, co miało swoje ograniczenia. Po wtóre, zabrakło impulsu ze strony rodziców. Wprawdzie mój ojciec pasjonował się sztuką, jednak były to inne dziedziny - literatura, rzeźba i, nade wszystko, malarstwo. Godzinami mógł rozprawiać o impresjonizmie, van Goghu, natomiast muzyka szczególnie go nie kręciła.

Podobno najtrudniejszy jest pierwszy krok... Nie wiem, czy podobnie było w Waszym przypadku, ale na początku miałem różnego rodzaju zahamowania. Ot, choćby partie wokalne. Trudno było mi się do nich przyzwyczaić. Szybko polubiłem muzykę wieków średnich, jednak omijałem zarówno czysto wokalną, jak i zdominowaną przez głosy ludzkie. Tymczasem w średniowieczu dominacja muzyki wokalnej była ewidentna. Tym samym omijało mnie mnóstwo ciekawych dźwięków. Jeśli chodzi o inne epoki, było podobnie. Łatwiej było o tyle, że muzyki instrumentalnej było już znacznie więcej (od czasów baroku zaczyna się jej zdecydowane ekspansja). Specyficzna sztuka wokalna to bynajmniej nie wszystko. W owym czasie, wedle mojego przekonania, muzyka klasyczna była pozbawiona większych walorów ekspresywnych. Brakowało mi w niej większej dynamiki, witalności, była zbyt wyciszona. Zawsze czekałem na fragmenty, w których pojawi się perkusja. Dopiero z czasem zdałem sobie sprawę, że to nie wina muzyki. Problemem były moje różne ograniczenia - brak doświadczenia, osłuchania oraz przemożny wpływ stylów muzycznych, których wówczas słuchałem. Słowem - typowy syndrom zamknięcia się w rockowym świecie dźwięków. W grę wchodził przede wszystkim brak osłuchania, przyzwyczajenie do muzyki znacznie mniej wysublimowanej. Może dlatego na początku przemawiał do mnie barok, z naciskiem na jego świecką odmianę. Na tle klasycyzmu i romantyzmu był bardziej dynamiczny i witalny. Dobrze kojarzył mi się klawesyn.

Nowe perspektywy rozwoju otworzył mi rock progresywny. Z czasem zauważyłem, że coraz bardziej przemawiają do mnie różne „poważne” wątki, które nader często pojawiały się w tzw. rocku symfonicznym. Pod tym względem w pierwszych latach poszukiwań najbardziej inspirujące było dla mnie trio Emerson, Lake & Palmer. Z jednej strony, był to przykład daleko posuniętej syntezy rocka z klasyką. Z drugiej, ważny był konkret, czyli adaptacje muzyki „poważnej”. Orkiestra Emersona zachęciła mnie do zapoznania się z „Obrazkami z wystawy”. Zarówno wersją oryginalną na fortepian Musorgskiego, jak i orkiestrową Ravela. Później przyszedł czas na utwory Béli Bartóka i innych klasyków. W kontekście popularyzacji muzyki klasycznej, wpływ Emerson, Lake & Palmer na słuchaczy muzyki rockowej jest trudny do przecenienia.

Z czasem przestała mi przeszkadzać muzyka wokalna, ba!, nierzadko ją uwielbiam. Szczególnie średniowieczną i renesansową polifonię. Nadal nie mogę się jednak przekonać do opery, z naciskiem na okres klasycyzmu i romantyzmu. Z czasem zdałem sobie sprawę, że muzyka klasyczna jest gatunkiem, który niezwykle mi odpowiada. Rock pozbawiony jakiegokolwiek związku z innymi bardziej wysublimowanymi gatunkami muzycznymi (np. jazz nowoczesny, muzyka klasyczna), mocno stracił w moich oczach na atrakcyjności. W przypadku jazzu również poszukiwałem szerszej formuły estetycznej (fusion, free, elektronika). Zapewne wynika to z tego, że kulturowo czuję się zakorzeniony w europejskiej tradycji muzycznej.

Jak zatem rozpocząć przygodę z muzyką klasyczną? Myślę, że nie ma jakiegoś jednego uniwersalnego modelu, który sprawdzi się w przypadku każdej osoby. Każdy jest inny, ma odmienne preferencje i doświadczenia, dlatego istnieją różne drogi poszerzania horyzontów muzycznych. Czasami poważka po prostu nie jest dla Nas i nie ma sensu uszczęśliwiać się na siłę. Jednak na pewno warto spróbować! Ważne jest to, aby na tym gruncie stale powiększała się nasza świadomość estetyczna. Na wstępie można spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie - co najbardziej do mnie przemawia? Wybrać kompozytorów i ich dzieła, które zapadły nam w pamięci, spróbować znaleźć punkty styczne. Może będzie to konkretna epoka, być może utwory symfoniczne, kameralne, solowe. Istotnym wątkiem może być instrumentarium - brzmienie jakich instrumentów najbardziej do nas przemawia, których zazwyczaj unikamy. Poszerzając wiedzę w temacie z czasem coraz bardziej precyzyjnie będziemy w stanie zdiagnozować, czego tak naprawdę szukamy. Wtedy nasze poszukiwania powinny być bardziej owocne.

Niektórzy poszukują w necie list z utworami dla początkujących oraz najlepszymi wykonaniami. Ewentualnie książek w rodzaju:

J.J. Soleil, G. Lelong - Najsłynniejsze dzieła muzyki światowej - leksykon  

Matthew Rye - 1001 albumów muzyki klasycznej

Można i tak, trzeba jednak brać namiar na to, że każdy z Nas jest niepowtarzalnym bytem. To, co przemawia do jednego, czasami nawet zdecydowanej większości, niekoniecznie zachwyci X lub Y. Dlatego tak ważne jest poszukiwanie własnej drogi. Doskonale widać to choćby na przykładzie muzyki rockowej. Dany album czy też wykonawca może być niekwestionowanym klasykiem gatunku. Nie oznacza to jednak, że Nam przypadnie do gustu. Dlatego w obrębie poważki najbardziej oczywistym początkiem wcale nie musi być sięgnięcie po „Piątą” czy też „Dziewiątą” Beethovena, I koncert fortepianowy b-moll Czajkowskiego lub II koncert fortepianowy c-moll Rachmaninowa. Być może kogoś już na początku zauroczy „Verklärte Nacht” Schönberga, „La Mer” Debussy’ego lub „Gesang der Jünglinge” Stockhausena. Niezbadane są gusta słuchaczy...



27 komentarzy:

  1. Świetny tekst jak zawsze!

    OdpowiedzUsuń
  2. okechukwu8/12/25 21:28

    Bardzo ciekawy tekst! Ja miałem nieco inne doświadczenia. Jak już kiedyś chyba pisałem - wychowałem się na muzyce klasycznej. Moja matka miała pokaźną kolekcję płyt winylowych z klasyką, a poza nią słuchała tylko Grechuty, Demarczyk i Kaczmarskiego. Od dziecka chodziłem też do lubelskiej filharmonii (pierwszy koncert, jaki zapamiętałem to "Peer Gynt"- byłem w przedszkolu). Ojciec- który mnie nie wychowywał, ale z którym spędzałem wakacje, ferie - generalnie długie trasy autem, też słuchał w zasadzie tylko klasycznej, a jeśli już coś lżejszego to do samochodu brał kasety duetu Marek & Vacek. Z tym że w obydwu przypadkach była to muzyka: bardzo obszerny wybór od Bacha i Vivaldiego do postromantyzmu (Mama słuchała czasem Szymanowskiego i Ravela, ale już dalej nic nie było- nawet Debussy'ego Prokofiewa, Strawińskiego czy Bartoka,). Żadnej awangardy! Nie wszystko oczywiście mi się wtedy podobało (np. pamiętam jak się bałem "Pierwszej Symfonii" Brahmsa z tymi posępnymi smykami i kotłami, Chopin mnie w większości nudził, tak samo Mozart), ale miałem płyty, które sam z siebie bardzo często puszczałem jako, powiedzmy 8-9 latek (Szecherezadę, Peer Gynta, Obrazki, Bolero, sonatę Francka, płytę z utworami Chaczaturiana - takie niesamowite wydanie Melodii - żółto-zielona okładka w orientalnym klimacie). I odwrotnie niż u Ciebie - dla mnie właśnie wiek 11-12 lat to było pierwsze świadome wyjście- POZA KLASYKĘ- najpierw był to Kaczmarski (który był w domu na paryskich kasetach ), a zaraz potem Queen (który odkryłem samodzielnie).

    OdpowiedzUsuń
  3. okechukwu8/12/25 21:30

    A pamiętasz, jaki był pierwszy utwór klasyczny, które na dobre rozpalił Twoje emocje i zawładnął wyobraźnią?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie było jednego utworu. Mogę tylko wymienić pierwsze ważne, które zrobiły na mnie spore wrażenie. Dzięki nim zacząłem bardziej drążyć temat.

    Beethoven - V Symfonia
    Beethoven - VII Symfonia
    Ravel - Pawana na śmierć infantki
    Ravel - Obrazki z wystawy (wersja orkiestrowa)
    Strawiński - Ognisty ptak
    Strawiński - Pietruszka
    Dvořák - IX Symfonia „Z Nowego Świata”
    Szymanowski - IV Symfonia

    Jak widać, wyraźna nadreprezentacja muzyki z początku XX wieku. Później okazało się, że nie był to przypadek. Lata 1900-1920 to chyba mój ulubiony okres w historii muzyki „poważnej”. Obok ars nova i ars subtilior.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do V i VII Ludwiga, IX Dworzaka i Obrazków, to znam je odkąd sięgnę pamięcią (nawet Matka miała taką ulubioną historię z dzieciństwa, że niby wystukałem na cymbałkach niespełna dwuletni dokładnie "motyw losu" z V, w co wątpię, może coś tam stuknąłem, trafiając w pierwsze trzy dźwięki obydwu taktów, ale te 2 ostatnie chyba musiałem skopać, bo nie miałem wcale nadzwyczajnego słuchu haha- dalej mam bardziej wyuczony słuch przez lata słuchania i grę na pianinie, niż naturalny czysty talent). "Pavanę" poznałem później - w każdym razie nie pamiętam jej z dzieciństwa ("Bolero" - jak najbardziej, robiło na mnie ogromne wrażenie!). Strawińskiego poznałem, chyba w wieku 16 lat po raz pierwszy (Symfonię psalmów) i nie spodobało mi się. "Święto wiosny" jeszcze później - chyba po dwudziestce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szymanowski - IV Symfonia- uwielbiam! Tak naprawdę jest to swoisty koncert fortepianowy. I też jakoś późno poznałem to dzieło (z dzieciństwa pamiętam głównie "Źródło Aretuzy", które moja Mama odtwarzała tyle razy pod rząd- cofając igłę gramofonu do odpowiedniego momentu, że później słychać już było głównie trzaski- płyta nie nadawała się do odtworzenia)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy w ramach popełnionego tekstu będzie ciąg dalszy z polecanymi albumami z kanonu 'poważki', czy też ograniczysz do zaczętych już na swoim blogu cykli?

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja zacząłem od nokturnów w wykonaniu Rubinsteina, i momentalnie się zachwyciłem. Niedziwne, bo to w większości kompozycje nieszczególnie trudne w odbiorze i wyposażone w niezliczone przepiękne melodie (do dziś słuchając ww. płyty w całości nie mogę się nadziwić ogromnej mnogości genialnych i szalenie wyrazistych, chodzących potem po głowie motywów - doprawdy wspaniały był to kompozytor). Chopin generalnie dość szybko przedefiniował moje postrzeganie muzyki rockowej - dziś przytłaczającą większość płyt trudno mi traktować jako coś, co ma być piękne (choć w sumie dalej najwięcej słucham rocka, tyle że w celach głównie rozrywkowych)

    OdpowiedzUsuń
  9. @okechukwu

    Bolero znałem już od dzieciństwa. W latach 80. w ciekawy sposób zostało wykorzystane w sporcie. Możesz tego nie pamiętać lub nie kojarzyć, bo byłeś wtedy dzieckiem. W 1984 roku na zimowej olimpiadzie w Sarajewie Jayne Torvill i Christopher Dean tańczyli na lodzie właśnie do słynnego utworu Ravela. Do dnia dzisiejszego jest to najbardziej ikoniczny występ w historii tej dyscypliny. Wtedy naprawdę robiło to wrażenie. IV Symfonię Szymanowskiego bardzo lubię. Mam do niej duży sentyment. Choćby dlatego, że była w programie koncertu, gdy po raz pierwszy byłem w filharmonii (obok orkiestrowej wersji „Obrazków z wystawy). Najbardziej przemawia jednak do mnie III Symfonia. Szczególnie od czasu, gdy usłyszałem interpretację Wiener Philharmoniker pod dyrekcją Bouleza. „Źródło Aretuzy” jest przepyszne. W sumie wszystkie części „Mitów” są znakomite. To jeden z tych utworów Szymanowskiego, do którego wracam najczęściej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam Olimpiady w 84 w ogóle. Trochę dziwne, bo doskonale pamiętam ME w 84, które odbyły się raptem parę miesięcy później. Może po prostu nie interesowałem się sportami zimowymi. Ten taniec Brytyjczyków do "Bolera" oczywiście znam (zresztą potem miałem taki krótki okres zainteresowania łyżwiarstwem figurowym, głównie na fali programów rodzeństwa Duchesnay), ale z Sarajewa - na żywo -nie kojarzę nic.

      "Mity" wspaniałe. Bardzo lubię też mazurki ( z podhalańskim "vibem") i 3 Sonatę fortepianową. Mniej po drodze mi z wokalnymi utworami Szymanowskiego, choć Litania do Marii Panny ma wiele uroku i czasem jej słucham.

      Usuń
    2. Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 1984 roku były niezapomniane. Jak dla mnie, zdecydowanie najlepsze mistrzostwa, jeśli chodzi o okres od 1980 roku. Generalnie, to był dobry okres dla kopanej, bo mundiale w 1982 i 1986 roku były bardzo ciekawe. Z kolei turniej w Italii w 1990 roku był wyjątkowo denny. Chyba najgoszy mundial, jaki widziałem. Mazurki Szymanowskiego ciekawie zinterpretował Hamelin, z kolei III Sonatę wręcz rewelacyjne Anderszewski. Swoją drogą, ten album
      https://www.discogs.com/release/5678184-Anderszewski-Szymanowski-Piano-Sonata-No-3-M%C3%A9topes-Masques?srsltid=AfmBOoo9rKXCQK9fbMuY4jq3vwIY1gR-70_LOiFZ7iv6b8tZNCZZmcT-
      to jazda obowiązkowa dla każdego miłośnika dwudziestowiecznej pianistyki.

      Usuń
    3. ME Francja 84 to była pierwsza impreza piłkarska jaką świadomie śledziłem (mam jakieś tam "przebitki" z Mundialu w 82- pamiętam mecz Polska - ZSRR, ale raczej się na nim nudziłem, a w 84 to były niezwykłe emocje!). Nie wszystkie mecze dobrze pamiętam, ale wyjątkowo dobrze utkwiły mi w pamięci 5:0 Francji z Belgią (włączyłem TV niedługo potem, jak wróciłem ze szkoły, więc mecz musiał się odbywać dość wcześnie), dramatyczny półfinał Danii z Hiszpanią i final Francja Hiszpania (gdzie Arconada puścił "szmatę" po wolnym Platinego).
      Zgadza się- mundial w 1990 był wyjątkowo mierny, dużo meczów bardzo defensywnych, nijakich, klincze w fazie pucharowej. Na plus- Kamerun, któremu bardzo kibicowałem. ME 88 też nie były nadzwyczajne (w każdym razie dużo gorsze niż Mundial w Meksyku). Chyba jeszcze słabsze były ME w 92. Dopiero jakoś w 94 futbol trochę odżył (tzn zyskał na atrakcyjności).

      Usuń
  10. @Gabrielpeter

    Z założenia miał to być tylko jeden wpis. Przy okazji, jeśli chodzi o poważkę, to nie będę ograniczał się do dwóch potężnych cyklów. Będą pojawiać się wpisy na temat innych epok (barok, romantyzm, neoromantyzm, II połowa XX wieku).

    OdpowiedzUsuń
  11. @Homig

    Jeśli ktoś szuka najlepszej interpretacji szopenowskich nokturnów, to trudno trafić lepiej. Tak czy inaczej, jest to ścisły top. Na szczęście w tym przypadku słuchacz nie musi pomstować na jakość nagrań. Inne płyty Rubinsteina zazwyczaj nie brzmią już tak dobrze. Muzyka klasyczna faktycznie mocno zmienia optykę. Znacznie łatwiej wychwytujemy różne słabości twórców muzyki popularnej. Czasami ich schematyzm, ograniczenia warsztatowe, brak wysublimowania może mocno razić. Osobiście staram się podchodzić do tego z dystansem. Szeroko pojęta muzyka rockowa również ma swoje niezaprzeczalne walory. Poza tym zróżnicowanie jest bardzo przydatne. Czasami słuchacz może mieć ochotę na rocka, innym razem na jazz, później na poważkę, pop lub coś bardziej egzotycznego. Możliwości jest wiele. O wszystkim decyduje potrzeba chwili. Tak jest przynajmniej w moim przypadku. W zdecydowanej większości przypadków nawet dwie minuty przed odsłuchem nie wiem jeszcze jakiej płyty będę słuchał.

    OdpowiedzUsuń
  12. "Bolero znałem już od dzieciństwa. W latach 80. w ciekawy sposób zostało wykorzystane w sporcie. Możesz tego nie pamiętać lub nie kojarzyć, bo byłeś wtedy dzieckiem. W 1984 roku na zimowej olimpiadzie w Sarajewie Jayne Torvill i Christopher Dean tańczyli na lodzie właśnie do słynnego utworu Ravela. Do dnia dzisiejszego jest to najbardziej ikoniczny występ w historii tej dyscypliny. Wtedy naprawdę robiło to wrażenie."

    Co prawda nie widziałem tego występu na żywo, ale niewątpliwie jest absolutny kanon, jeśli chodzi o wykorzystanie utworu muzyki klasycznej w sporcie. Zachwycam się tym występem od dawna. Przepiękne połączenie dwóch różnych światów.

    "W zdecydowanej większości przypadków nawet dwie minuty przed odsłuchem nie wiem jeszcze jakiej płyty będę słuchał."

    Ha ha, dokładnie tak samo jest ze mną. Bardzo często mam sporą zagwozdkę. Patrzę na swoje płyty i nie wiem czy dziś może to, a może tamto, a może jeszcze coś innego. Nierzadko decyduje impuls z zewnątrz, np. od bliskiej osoby lub przez zobaczenie czegoś lub przeczytanie o czymś. Mam fazy na muzykę klasyczną, a po jakimś czasie to się zmienia na filmową, rockową, popową, ludową. Podobnie z nagraniami studyjnymi i koncertowymi.

    OdpowiedzUsuń
  13. "Chopin generalnie dość szybko przedefiniował moje postrzeganie muzyki rockowej".

    Ja tak myślę, że w czysto hipotetycznej sytuacji - kiedy stanąłbym przed przymusowym wyborem - wolno ci słuchać tylko utworów jednego jedynego artysty do końca życia- wybrałbym właśnie Fryderyka. Zabrzmi to górnolotnie, ale nie wyobrażam sobie życia bez muzyki Chopina. "Nokturny" w wykonaniu Rubinsteina są absolutnie modelowym wykonaniem, ale ja częściej chyba w ostatnich latach słucham interpretacji Claudio Arrau'a i Marii Pires). Mam też takiego 'underdoga"- Tamasa Vasary, który był pianistą spoza ścisłego topu, ale w nokturnach niezwykle mi odpowiada (jest tam niewiarygodna lekkość i zwiewność wykonania). Dla odmiany - Pollini w nokturnach mi nie leży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ja tak myślę, że w czysto hipotetycznej sytuacji - kiedy stanąłbym przed przymusowym wyborem - wolno ci słuchać tylko utworów jednego jedynego artysty do końca życia- wybrałbym właśnie Fryderyka. Zabrzmi to górnolotnie, ale nie wyobrażam sobie życia bez muzyki Chopina."

      Ja chyba nigdy nie chciałbym stanąć przed takim wyborem. Zbyt wiele wspaniałej muzyki jest na świecie, by miałbym słuchać tylko jednego wykonawcy. A przecież jest spora rzesza ludzi, którzy z wyboru tak właśnie robią i świadomie ignorują istnienie jakże przebogatej historii. Kompletnie tego nie rozumiem i nie chcę rozumieć. Nie mam na myśli Ciebie Jarku, gdyż to zupełnie co innego.

      Usuń
  14. "Mam fazy na muzykę klasyczną, a po jakimś czasie to się zmienia na filmową, rockową, popową, ludową. Podobnie z nagraniami studyjnymi i koncertowymi".

    No ja mam dokładnie tak samo- zwłaszcza jeśli chodzi o muzykę klasyczną. Jeśli słucham "poważki" to zazwyczaj 2-3 tygodnie non stop i tylko jej. Fazy na rock, jazz, folk, muzykę filmową - nie są już tak ściśle "odseparowane" od siebie,

    OdpowiedzUsuń
  15. Szkoda, że niektórzy wielcy pianiści tylko otarli się o twórczość Chopina. Nie żałuję specjalnie Glenna Goulda, który podobno nie lubił muzyki Chopina. Znając jego upodobanie do autorskich interpretacji, nie wiem jak by to zabrzmiało. Choć z drugiej strony, Grigorij Sokołow, który również lubi dodać dużo od siebie, wspaniale zinterpretował preludia. Niestety, relatywnie niewiele dokonał na tym polu Arturo Benedetti-Michelangeli. Nigdy nie słyszałem lepszej wersji mazurków. Słynny Włoch nagrał jednak tylko 10 mazurków. Ponadto na jego płytach znajdziemy rozrzucone różne utwory Chopina.

    Co do gatunkowego podejścia - nigdy nie słucham w ciągu dnia tylko jednego. Zawsze jest to „mieszanka wedlowska”. 30-60 minut klasyka, różne raki i dżezy...

    OdpowiedzUsuń
  16. Co do wyboru: no to zaprezentowałem czysto hipotetyczną sytuację (i należy ją czytać "wężykiem). Niemniej - "with a gun to my head" chyba tak bym właśnie zrobił.
    Chyba kiedyś rozmawialiśmy o mazurkach "Michalengelego. Ja znam wykonania z tej płyty https://cdsvinyljapan.com/en-pl/products/4988031365137?currency=PLN&country=PL&variant=40179681427516&utm_source=google&utm_medium=cpc&utm_campaign=Google%20Shopping&stkn=0003c6febee6&gad_source=1&gad_campaignid=18283240318&gclid=CjwKCAiAl-_JBhBjEiwAn3rN7Y4TT8CjSSfs_M4KZYjPfJPQsUuZWtS5ySlshJFJ9bC-_5GO2uCkKBoCS6oQAvD_BwE

    To jest arcyciekawa, ale - na moje ucho - całkiem "niekanoniczna" interpretacja. Michalangeli wykonał mazurki impresjonistyczne - uwypuklił walory kolorystyczne, zmienił akcenty rytmiczne, "przeintelektualizował" je, odzierając niemal zupełnie z ich ludowo-tanecznego charakteru. To nie zarzut, wykonanie jet super - podobnie grał mazurki przed 5 laty na konkursie szopenowskim Alexander Gadjiev. Niemniej nie nazwałbym tego wykonania "kanonicznym"- jest po prostu bardzo indywidualnie. Bardziej klasycznie zagrana jest "Ballada g-moll' w tym zestawie - świetna, choć nieco za bardzo "wychłodzona"- taka interpretacja z dużego dystansu.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dokładnie chodzi o ten album Benedetti-Michelangelego. Powyższe mazurki pojawiają się również na różnych boxach wybitnego pianisty. Choćby na tym:

    https://rateyourmusic.com/release/comp/arturo-benedetti-michelangeli/arturo-benedetti-michelangeli-1/

    To jeden z najlepszych. Nie tylko dobry wybór muzyki, ale także satysfakcjonująca jakość dźwięku. Szczególnie wyróżniłbym interpretacje Debussy’ego. Benedetti-Michelangeli, jeśli chodzi o autora „La Mer”, jest dla mnie pierwszym wyborem. Jego mazurki Chopina jak najbardziej są niekanoniczne. Wszystkie „nowe” elementy wypadają jednak intrygująco. To, co gra Benedetti-Michelangeli, zdaje się być przeznaczeniem Chopina. W dojrzałym okresie twórczości jego muzyka coraz częściej zawierała elementy, które w większym lub mniejszym stopniu możemy kojarzyć z impresjonizmem (np. niektóre ostatnie mazurki, Barkarola). Gdyby żył dłużej z pewnością w znacznie większym stopniu byłby jednym z prekursorów tego nurtu. Kilka podstawowych cech jego muzyki w prostej linii przywodzi na myśl właśnie taką estetykę - sublimacja materiału dźwiękowego, wyczulenie na barwę, predylekcje do operowania na poziomie piano i pianissimo. Profesor Mieczysław Tomaszewski, wybitny chopinolog, w swojej monumentalnej monografii „Chopin. Człowiek - dzieło - rezonans” pisał o tym, że w XX i XXI wieku muzykę Chopina wykonuje się znacznie głośniej niż czynił to jej twórca. W paryskich salonach ponoć nieraz narzekano, że gra za cicho.

    OdpowiedzUsuń
  18. To znaczy, Michelangeli to był na pewno fenomenalny technik - o krystalicznie czystym brzmieniu i rewelacyjnej artykulacji. Pod względem techniki, artykulacji, precyzji naprawdę niewielu pianistów mogło się z nim równać (na pewno Pollini, Hamelin, z młodszych także Trifonow). Natomiast są to specyficzne interpretacje - "nieromantyczne", wychłodzone, perwersyjnie dopracowane w każdym szczególe, bardzo intelektualne. Nie wiem, czy takie akurat było przeznaczenie Chopina- bo Chopin to jednak - przy całym swoim nowatorstwie - romantyk. Ja jestem jednak gorącym zwolennikiem różnych interpretacji - różnego podejścia do jego muzyki,
    Chopina wykonuje się znacznie głośniej niż czynił to jej twórca. W paryskich salonach ponoć nieraz narzekano, że gra za cicho.

    To raz - (Chopin miał ograniczenia fizyczne, był słabego zdrowia i delikatnej kompleksji, miał niewielkie dłonie - duża "łapa" to bardzo ważny aspekt w grze - bardzo ułatwia sprawę!). Nie był to typ pianisty "atlety"

    Dwa - ówczesne fortepiany brzmiały o wiele bardziej delikatnie niż współcześnie (inaczej brzmiały zwłaszcza rejestry basowe - w niskich oktawach).

    Ale dla mnie problem "cicho-głośno" jest mniej istotny od problemu "wolno-szybko". Tak naprawdę fakt, że za czasów Chopina wykonywało się utwory dużo wolniej niż obecnie, ma kapitalny wpływ na percepcję dzieła. Drugim problemem - też istotniejszym - niż głośno-cicho - jest tak- jak rozumiano wtedy rubato, a to, jak rozumie się je dzisiaj. Temat na długą dyskusję

    OdpowiedzUsuń
  19. "Co do gatunkowego podejścia - nigdy nie słucham w ciągu dnia tylko jednego. Zawsze jest to „mieszanka wedlowska”. 30-60 minut klasyka, różne raki i dżezy..."

    Jasne, rozumiem. U mnie to nie jest tak, że słucham tylko i wyłącznie określonego gatunku przez pewien czas. W danym momencie mogę mieć ochotę np. na koncerty fortepianowe Chopina, Beethovena, recitale Marthy Argerich, Szymanowskiego, Pendereckiego, Paderewskiego, by płynnie przejść do muzyki ludowej z różnych regionów Polski - w tym okresie kolęd i pasterałek oraz pieśni religijnych chociażby - a następnie choćby trylogia mikrotonowa King Gizzard and the Lizard Wizard, Pink Floyd, Queen, Depeche Mode, Purple, Zeppelin, Sabbath... Możliwości przeogromne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się - możliwości są niemal nieograniczone, a ja od ponad roku (czyli od czasu kiedy mój 14-letni obecnie syn zainteresował się na serio muzyką) mam jeszcze dodatkowo słuchanie niekoniecznie z własnego wyboru. Właśnie przez ostatni rok "Młody" zaoferował mi przyspieszony kurs hip-hopu - którym do tej pory gardziłem (ale też nie bardzo wiedziałem, czym jest). Muszę powiedzieć, że mimo iż nie polubię tego gatunku do tego stopnia, abym sam sobie serwował płyty, to zacząłem patrzeć na hip hop z innej perspektywy niż wcześniej. Bardzo interesujące rzeczy (i muzycznie i tekstowo) robił MF Doom, ciekawy bywa (aranżacyjnie) Kanye West. Nawet ten surowy, agresywny hip hop z przełomu lat 80/90 ma pewne walory (dobre, "korzenne" wokale - np. Tim Dog).

      Usuń
  20. Ja do tego gatunku się nigdy nie przekonam, mimo iż tak jak Ty, dostrzegam pewne walory. Na dłuższą metę to nie jest coś, czego chciałbym słychać. Mnie moi katują czymś znacznie gorszym niestety.

    OdpowiedzUsuń
  21. Nawiązując do tego, co napisałeś, przypomniało mi się, jak w latach 90. jeden z popularnych polskich raperów wykorzystał w jednym ze swoich kawałków początek Nokturnu Fis-dur nr. 2 Op. 15.

    OdpowiedzUsuń
  22. @okechukwu

    Mój 14-letni syn nie interesuje się muzyką. Inaczej jest w przypadku starszego. Lubi jakieś współczesne odmiany metalu progresywnego. Czasami dziwne, zakręcone dziwadełka. Klasycznego progrocka nie lubi - mówi, że brzmi archaicznie. Może kiedyś to się zmieni. Pamiętam, że gdy w 1987 roku po raz pierwszy usłyszałem „Seconds Out” (i od razu nagrałem) brzmiało mi to dość staro i nieco osobliwie. Obecnie jest zgoła inaczej. Ważna jest adaptacja, punkt odniesienia, przyzwyczajenia... Hip-hop i rap to totalnie nie moja bajka. Próbowałem słuchać najwyżej oceniane klasyczne albumy, ale nie dałem rady przebrnąć nawet przez kilka utworów. Partie wokalne odrzucają mnie na kilometr, nie inaczej muzyka. W sumie to zabawne, ale w necie na temat rapu czy też hip-hopu nigdy nie napisałem złego słowa. Po prostu, wiem że to totalnie nie moje klimaty, dlatego nie ma sensu strzępić język lub dotykać klawiaturę.

    OdpowiedzUsuń