13.01.2025
Wedle opinii niemałej części krytyków i słuchaczy lata 1977-1981 to czas artystycznej prosperity kanadyjskiego tria. W owym czasie jego twórczość w niejednym względzie była bliska konwencji rocka progresywnego. Zespół bynajmniej nie odcinał się od swoich hard rockowych korzeni. Muzyka w dalszym ciągu emanowała witalizmem, niesamowitą energią i pasją wykonania.
W czerwcu Rush zakończył swoje szesnastomiesięczne tournée promujące „2112” (1976). Pomimo wyczerpania trudami nieustających wojaży, muzycy postanowili nie robić sobie przerwy i przystąpić do pracy nad najnowszym albumem. Nowością było to, że zarejestrowano go w Europie. W tym celu artyści udali się do Wielkiej Brytanii. Dokładnie do walijskiej miejscowości Rockfield, gdzie w czerwcu 1977 roku, w ciągu trzech tygodni, nagrali cały materiał. Kolejne dwa tygodnie zajął proces miksowania w londyńskim Advision Studios. Album ujrzał światło dzienne 3 września 1977 roku. O ile „2112” pod względem komercyjnym był niewątpliwie przełomową pozycją w dorobku zespołu, to „A Farewell To Kings” umocnił pozycję Rush na rynku muzycznym. Sukcesy odnosił już nie tylko w ojczystym kraju – 11. miejsce, ale także w Stanach Zjednoczonych - 33. miejsce na liście „Billboardu” oraz w Wielkiej Brytanii – 22. lokata w zestawieniu najlepiej sprzedających się płyt.
Album otwiera kompozycja tytułowa. Na tle wcześniejszych dokonań zespołu, uwagę zwraca urozmaicona narracja. Subtelne intro oparte na brzmieniu gitary akustycznej z delikatnym syntezatorowym tłem przywołuje skojarzenia ze światem muzyki klasycznej. Kolejne segmenty kompozycji to już typowy Rush – ekspresyjny wokal Geddy'ego Lee, gitarowe riffy Alexa Lifesona, dynamiczna gra na bębnach Neila Pearta. „Xanadu” to nie tylko crème de la crème „A Farewell To Kings”. Spokojnie można go zaliczyć do najwybitniejszych kompozycji w dorobku zespołu. Źródłem inspiracji był osiemnastowieczny wiersz pod tym samym tytułem autorstwa Samuela Taylora Coleridge'a. Opowiadał o krainie nieśmiertelności rządzonej przez Kublę Chana. Peart skupia się na wątku związanym z poszukiwaniem nieśmiertelności, która ostatecznie okazuje się być zdradliwą pułapką. Jedenastominutowa kompozycja cechuje się wyszukaną tkanką brzmieniową. Co rusz jesteśmy zaskakiwani różnymi rozwiązaniami, by wymienić tylko subtelne arabeski dźwiękowe, elektroniczne pejzaże, masywne hard rockowe riffy. Nie inaczej jest w sferze dynamicznej i agogicznej. „Xanadu” wiele zawdzięcza przeróżnym przeszkadzajkom perkusyjnym Pearta oraz brzmieniu Minimooga. Szczególnie godny uwagi jest drugi element. Rezultat jest wręcz rewelacyjny. Wielowątkowy utwór zachwyca bogactwem środków wyrazu. Umiejętnie wymieszano fragmenty instrumentalne i wokalno-instrumentalne. „Xanadu” to już zdecydowanie dojrzałe wcielenie kanadyjskiego tria, wzorcowy przykład wysoce zindywidualizowanego melanżu rocka progresywnego i hard rocka.
Drugą stronę płyty analogowej otwiera „Closer To The Heart”. To jeden z najbardziej znanych utworów w dorobku zespołu. W październiku 1977 roku ukazał się na singlu, promując skutecznie najnowsze wydawnictwo. Wprawdzie nie okupował czołowych miejsc na listach przebojów, to jednak wydatnie przyczynił się do tego, że wzrosło grono miłośników zespołu. Na singlu ukazał się również „Cindarella Man”, swoją drogą, nieco podobny do „Closer To The Heart”. W obrębie formy piosenkowej połączono delikatne brzmienia akustyczne z hard rockowym wykopem. Ciekawostką jest to, że tekst napisał Geddy Lee, wsparty nieco przez Alexa Lifesona. Źródłem natchnienia był klasyczny film Franka Capry „Mr. Deeds Goes to Town” (1936). U nas bardziej znany pod tytułem „Pan z milionami”. Do „krainy łagodności” zaliczyć można krótki „Madrigal”, oparty na brzmieniach gitary akustycznej, basu i perkusji. W części finałowej paletę brzmieniową wzbogaca delikatny akompaniament syntezatora.
Wielowątkową strukturę posiada „Cygnus X-1Book I: The Voyage”, który zarówno w sferze tekstowej, jak i muzycznej w niejednym względzie jest typowym utworem Rush z drugiej połowy lat 70. Tekst utrzymany w konwencji science-fiction zawiera odwołania do mitologii i literatury. Dobrym przykładem jest choćby tytułowy Cygnus - postać z mitologii greckiej, śmiertelnik lub półbóg, który został zamieniony przez Apolla w łabędzia, a następnie umieszczony na niebie. Statek kosmiczny głównego bohatera nazywa się Rocinante, czyli identycznie jak koń Don Kiszota w słynnej powieści Cervantesa. Cygnus X-1 został zapożyczony ze świata astronomii. W tym przypadku chodzi o odkryty w 1964 roku rentgenowski układ podwójny, położony w gwiazdozbiorze Łabędzia. Cygnus X-1 jest najsilniejszym źródłem promieniowania rentgenowskiego widzianym z Ziemi. Pod względem formalnym „Cygnus X-1 Book I: The Voyage” przypomina „Xanadu”. W obydwu przypadkach najpierw pojawia się rozbudowany wstęp instrumentalny, następnie przeplatają się zróżnicowane pod względem fakturalnym części. Niejednokrotnie jesteśmy zaskakiwani wymyślnymi, jak na standardy rocka, kontrastami kolorystycznymi, dynamicznymi i agogicznymi. „Cygnus X-1Book I: The Voyage” to najbardziej ekspresyjny utwór na płycie. Szczególnie ostatnie sekwencje to końska dawka energetycznego hard rocka w konwencji kosmicznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz