16.07.2023
Dzisiaj z prędkością światła przemkniemy przez większość dyskografii Nucleus. Dla niektórych z Was być może będzie to zachęta, aby nieco głębiej wejść w muzyczny świat Iana Carra i jego orkiestry. Kilka lat temu Esoteric Recordings pokusił się o wydanie boxu, który obejmuje wszystkie albumy studyjne nagrane dla Vertigo. W sumie jest to osiem płyt wydanych w latach 1970-1975, plus solowe dokonanie Iana Carra („Belladonna”).
To spora gratka dla zwolenników fusion i jazz rocka, wszak band Carra zaliczany jest do europejskiej czołówki w swoim gatunku. Cały materiał pomieszczono na sześciu płytach kompaktowych. Osobiście wolałbym, aby każdy album znalazł się na oddzielnym krążku, jednak rozumiem, że w tym przypadku istotne były względy natury ekonomicznej. Warto nadmienić, że wszystkie nagrania zostały zremasterowane. W pudełku umieszczono 48 stronicową książeczkę. Lwią część zajął w niej obszerny esej pióra Sida Smitha. Muszę przyznać, że w ciągu ostatnich lat rzadko sięgałem po płyty tej formacji, dlatego z tym większym zainteresowaniem postanowiłem odświeżyć sobie jej dokonania. Najwyżej ceniony jest pierwszy okres działalności. Wtedy to ukonstytuował się klasyczny sekstet: Ian Carr (trąbka, flugelhorn), Karl Jenkins (saksofon, obój, fortepian akustyczny i elektryczny), Brian Smith (saksofony, flet), Chris Spedding (gitara), Jeff Clyne (bas), John Marshall (perkusja).
Już debiutancki „Elastic Rock” (1970) zapewnił grupie silną pozycję. W tym okresie muzyka Nucleus bliższa była konwencji fusion, nie brakowało w niej również nawiązań do mainstreamowego jazzu. Utwory mocno ekspresyjne („Torrid Zone”, „Earth Mother”, „Persephone's Jive”) sąsiadowały z miniaturami, którym blisko było do wysublimowanej jazzowej kameralistyki („Crude Blues – Part One”, „Striation”). Krótko rzecz ujmując – bardzo mocny start! „We'll Talk About It Later” (1971) często uważa się za najwybitniejsze osiągnięcie zespołu. Zważywszy na jego poziom artystyczny, trudno się z tym nie zgodzić. Praktycznie nie ma na nim słabych punktów, natomiast takie utwory, jak: „Song For The Bearded Lady” czy też „Easter 1916” mogą w pełni usatysfakcjonować nawet najbardziej wybrednych fanów jazzu. Drugi z nich udatnie łączy konwencję fusion z nowoczesnym postcoltrane'owskim mainstreamem. Generalnie muzyka staje się bardziej dynamiczna i ekspresyjna. Utwór tytułowy jest świadectwem większego zainteresowania rockiem. Przede wszystkim chodzi o partie gitary Chrisa Speddinga (mocno sfuzowane, charakterystyczny efekt wah-wah). „We'll Talk About It Later” to bez dwóch zdań pozycja wybitna.
Ostatnim albumem nagranym w klasycznym składzie, w tym przypadku nieco poszerzonym, okazał się „Solar Plexus” (1971). Ciekawym novum były eksperymenty z syntezatorem VCS3 („Elements I & II”). Postępująca „elektryfikacja” i intensyfikacja ekspresji siłą rzeczy budziły skojarzenia z idiomem rockowym, jednak głównym priorytetem grupy był nadal bliski kontakt z królestwem fusion. Warto wyróżnić ponadpiętnastominutowy „Snakehips' Dream”, okraszony wybornymi partiami solowymi saksofonu tenorowego Smitha i flugelhornu Carra. „Solar Plexus”, pomimo że nie dorównał swojemu poprzednikowi, należy do najbardziej szczęśliwych przedsięwzięć zespołu.
W 1972 roku Ian Carr nagrał album solowy „Belladonna”. Zważywszy na personalia, de facto można uznać go za kolejne wcielenie zespołu. Na pokładzie po raz pierwszy pojawili się: Allan Holdsworth, Roy Babbington, Clive Thacker oraz świetny pianista Dave MacRae. Pierwsza strona płyty analogowej jest wręcz wyborna. Wypełniły ją tylko dwie kompozycje - ponadtrzynastominutowy utwór tytułowy oraz „Summer Rain”. Cichym bohaterem jest w nich Dave MacRae. Warto zwrócić uwagę na jego podejście do tkanki brzmieniowej. Z jednej strony, quasi impresjonistyczne pejzaże, z drugiej, sonorystyczne eksperymenty, w trakcie których w ciekawy sposób wykorzystuje modulator pierścieniowy. Druga strona płyty nie jest już tak intrygująca, niemniej całe wydawnictwo jest jak najbardziej udane. „Belladonna” to kolejna klasyczna pozycja w dorobku Iana Carra.
Po odejściu Speddinga, Jenkinsa, Clyne'a i Marshalla siłą rzeczy dochodzi do sporych zmian. Współpracę z Carrem kontynuują MacRae, Babbingron i Thacker. Spośród nowych twarzy warto wymienić Kenny'ego Wheelera (trąbka, flugelhorn) i Normę Winstone (śpiew). Wokalizy tej ostatniej były powiewem świeżości, choć zespół bynajmniej nie wyrzekł się kompozycji instrumentalnych. „Labyrinth” (1973) nie przyniósł rewolucyjnych zmian. Carr ponownie nawiązywał do tematów wywiedzionych z mitologii greckiej (np. „Ariadne”). Efekt końcowy był całkiem niezły, choć daleki od rewelacji. „Roots” (1973) przyniósł kolejne zmiany personalne. Ponownie pojawia się gitara (Jocelyn Pitchen) – tym razem niezbyt wyrazista, zmienia się również wokalistka. Niestety, ale Joy Yates to zdecydowanie nie ta półka, co Norma Winstone. Na szczęście na „Roots” partii wokalnych jest niewiele. Nijaki „Images” był mało zachęcający, dlatego nie dziwi fakt, że Yates nie zagrzała długo miejsca. Trudno było nie odnieść wrażenia, że zespół stopniowo popadał w stagnację. O ile na poprzednim albumie nie było to jeszcze tak rażące, to tym razem było już dojmujące. W kolejnych latach będzie to stały trend.
Na „Under The Sun” (1974) nie zagrał już Brian Smith, ostatni, nie licząc Carra, oryginalny członek sekstetu. Pojawiają się nowi klawiszowcy (Gordon Beck, Geoff Castle) i perkusista Bryan Spring. Niestety, ale nie wpłynęło to na odświeżenie formuły grania. Nucleus zaczyna uskuteczniać „festiwal powtórek”, jego muzyka staje się coraz bardziej konwencjonalna, spada jakość kompozycji. Nie lepiej było w przypadku dwóch ostatnich albumów nagranych dla Vertigo. Zarówno „Snakehips Etcetera” (1975), jak i „Alley Cat” (1975) nie przyniosły wydatnej poprawy jakości. Grupa coraz bardziej dryfowała w stronę akademickiego jazz rocka. Wprawdzie w tym czasie udało się nieco ustabilizować skład, jednak na niewiele się to zdało. Producentem ostatnich dwóch płyt dla Vertigo był Jon Hiseman. Jest to o tyle ciekawe, że słuchając niektórych fragmentów „Alley Cat” (szczególnie „Splat” i „Nosegay”) trudno nie skojarzyć sobie tych nagrań z Colosseum II, który już wkrótce miał zarejestrować swój debiutancki album „Strange New Flesh” (1976).
Konkludując – „Torrid Zone. The Vertigo Recordings 1970-1975” to niezwykle cenna pozycja dla fanów europejskiej odmiany fusion i jazz rocka. Osobom, które nie są zaprzysięgłymi zwolennikami takiego grania, warto polecić pierwsze trzy albumy zespołu. Na koniec istotna uwaga dla przeciwników loudness war, do których również się zaliczam. Tym razem magowie konsolety nie zaznaczyli w zbyt dużym stopniu swojej obecności. Zakres dynamiki jest zbliżony do winylowych oryginałów - zazwyczaj oscyluje w granicach 11 DR. Uszy nie powinny zatem boleć.
Ocena: 7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz