23.10.2022
Zespół powszechnie znany, jednak w przypadku tego materiału jest inaczej. Przez wiele lat był znany jako bootleg. Jeden z najciekawszych koncertów wydanych w ramach „Mandarynkowych Drzewek”. W moim prywatnym rankingu pierwsza trójka.
Dokładnie w tym samym czasie artyści rejestrowali swój przełomowy album „Phaedra”. Blisko dwa lata wcześniej wykrystalizowało się już klasyczne trio: Edgar Froese, Chris Franke i Peter Baumann. Materiał zarejestrowano 29 listopada 1973 roku w Berlin Deutschlandhalle. Z perspektywy czasu można skonstatować, iż niniejszy koncert dobrze ukazuje specyfikę ewolucji niemieckiego tria, które z wolna budowało zręby nowej estetyki. Warto nadmienić, że jest to jeszcze „epoka przedsekwencerowa”, którą zapoczątkowała właśnie „Phaedra”. W sensie stylistycznym najbliżej tej muzyce do „Zeit”. Nie jest już wprawdzie tak posępna i dysonansowa, jak na słynnym dwupłytowym wydawnictwie, jednak nadal zdecydowanie eksperymentalna. Pięknie wpisuje się w najlepsze tradycje kosmische musik. Faktura brzmieniowa zdominowana jest przez syntezatory (VCS 3), pojawiają się także improwizacje gitarowe Froese’ego. Zauważalna jest rosnąca rola melotronu, aczkolwiek nie jest to jeszcze ten stopień nasycenia, co na „Phaedrze”.Muszę przyznać, że ten materiał podoba mi się bardziej niż dwa słynne albumy „Mandarynek” zarejestrowane w zbliżonym czasie („Green Desert” i „Atem”). „Green Desert” został okaleczony w wyniku „tangentyzacji” - dla niewtajemniczonych - materiał został w latach 80. zmiksowany i, co gorsza, dograno część materiału na ówczesnych keyboardach. Jeśli chodzi o „Atem”, to muszę przyznać, że nigdy nie podzielałem zachwytu Johna Peela. Dla mnie to nie jest jeszcze TEN Tangerine Dream. Z wcześniejszych albumów zdecydowanie bardziej przemawia do mnie posępny i kosmiczny „Zeit” (1972). „Tangerine Tree Volume 23: Berlin 1973” powinien przypaść do gustu zwolennikom kosmicznej psychodelii ożenionej z ambientem. Omawiany koncert jest również dostępny na zremasterowanym wydaniu „Atem” (wersja dwupłytowa).
Ocena: 7,5/10
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tangerine Dream - Tangerine Tree Volume 23: Berlin 1973 (2003)
1. Berlin 1973 40.14
Skład: Edgar Froese - Chris Franke - Peter Baumann
Witaj,
OdpowiedzUsuńMieliśmy kiedyś okazję zamienić parę słów na forum o muzyce lat 80. Potem na RYM trafiłem na Twoje opracowanie o 300 najlepszych albumach elektronicznych lat 70 - bardzo cenne poznawczo dla kogoś, kto lubi progressive electronic (czy el-muzykę, jak ją kiedyś nazywano).
Tego materiału TD nie znałem, ale po zapoznaniu się stwierdzam, że warto było. Pierwsze kilkanaście minut skojarzyło mi się natychmiast z "Mysterious semblance at the strand of nightmares" z Phaedry. W dalszej części słychać nawiązania do wcześniejszych albumów (ta gitara), ale całość dużo bardziej moim zdaniem zrelaksowana i przystępniejsza niż Zeit.
Na pewno będę śledził Twoje wpisy o płytach z tego gatunku.
CS80 witaj po latach! Twój nick kojarzy mi się z syntezatorem, którego sound bardzo mi odpowiada. TOP 300 muzyki elektronicznej z lat 70. to był jeden z moich największych projektów podsumowujących dany segment muzyczny. Na przestrzeni lat trochę się tych płyt uzbierało. Recenzje niektórych z nich na pewno pojawią się na tym blogu.
OdpowiedzUsuńOczywiście Twoje skojarzenie jest trafne, źródłem mojego nicka jest ulubiony syntezator Vangelisa - artysty, którego muzyka jest ze mną właściwie od dziecka.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, chętnie poczytałbym tu o francuskiej elektronice tamtych czasów, bo nie jest chyba zbyt dobrze u nas znana (wyjąwszy Jarre'a i może jeszcze Heldon). A właśnie ostatnio namiętnie słucham takich wykonawców jak Besombes/Rizet, Bernard Szajner, Didier Bocquet, Patrick Vian, Bernard Xolotl i jeszcze paru innych. Jestem pod wrażeniem bogactwa tej muzyki, a przyznam z pewnym wstydem, że przez lata w ogóle o tych twórcach nie słyszałem. Wychodzi na to, że Francja jest chyba drugim po Niemczech krajem, jeśli chodzi o muzykę elektroniczną lat 70 i początku 80.
To, że jakiegoś wykonawcy wcześniej nie znaliśmy nie jest bynajmniej powodem do wstydu, bo przecież drogi poznawania zjawisk muzycznych mogą być przeróżne. Czasami problemem są czynniki obiektywne. Podam jeden przykład. W "czasach przedinternetowych" byliśmy zdani na radiowych guru, rachityczny rynek prasy muzycznej oraz niezwykle skąpy wybór książek dotyczących szeroko pojętej muzyki popularnej. Dopiero w czasach internetowych jesteśmy sobie sterem i okrętem. Taka emancypacja ma wiele zalet, bo na przykład nie tracimy czasu na rzeczy, które nas nie interesują - przypominają mi się audycje radiowe sprzed lat, kiedy to czekaliśmy na coś ciekawego, a różnie z tym bywało. Obecnie możemy na szeroką skalę zagłębiać się w różne tematy muzyczne, czasami mocno niszowe. Oczywiście, muzyczny mentor na początkowym etapie słuchania to niezgorsze rozwiązanie, gorzej, gdy okaże się, że jego horyzonty muzyczne nie są zbyt rozległe. W "czasach przedinternetowych" był to nierzadko dość istotny problem. Wtedy również miałbyś ogromne problemy z dotarciem do twórczości wspomnianych francuskich elektroników, ponieważ w radiu pojawiało się zazwyczaj kilkunastu najbardziej znanych wykonawców z kręgu el-muzyki. Trafić na tych, których wymieniłeś, byłoby piekielnie trudno. Jerzy Kordowicz czy też Jerzy Jop zrobili dużo dobrego dla popularyzacji rocka elektronicznego, jednak, z różnych względów, ich możliwości były ograniczone.
OdpowiedzUsuńWitam :)
OdpowiedzUsuń"Z wcześniejszych albumów zdecydowanie bardziej przemawia do mnie posępny i kosmiczny „Zeit” (1972)."
Uwielbiam Zeit, ma nieziemski klimat, a powyższej płyty nie znam, chętnie posłucham.
Gratki za założenie bloga ;)